wtorek, 22 października 2013

Cyrk na kółkach - czyli jeden dzień z podróży...

...
 
 
Gdyby nie widok zza brudnych okien na piękno, co swą paletą jesiennych barw przykuwa ludzkie oko, raduje serce i skłania do przemyśleń - można by odnieść wrażenie, że przebywa się w - na pozór - martwym świecie mimów. W ciasnym, ponurym i zimnym przedziale drugiej klasy dalekobieżnego pociągu, jest się pod obstrzałem każdego z nich.
 
Sięgniesz po książkę - patrzą; wstajesz by złapać za woreczek z kanapkami, lustrują na wszelkie sposoby ich zawartość, nadstawiając nosy, chcą wyłapać dolatujące ich zapachy. Śledzić będą każdy łyk kawy, herbaty, wody lub czegokolwiek, na co właśnie przyjdzie nam ochota, a co wyzwoli nasze zasuszone od martwej ciszy gardła. Strach wyciągnąć wafelka, by rozgryzaniem go nie zburzyć tej niezrozumiałej zmowy milczenia.
 
Jeden gatunek ludzki, ta sama planeta - a traktowanie siebie jak obcych, jak trędowatych, jak przeszkadzających w podróży. Poprosisz o przymknięcie drzwi, to najpierw ujrzysz wyraz zdziwienia, bo oto okazuje się, że Ty! mówisz! - zaraz potem zmarszczone od niechcenia brwi i oczy podążające w stronę niedomkniętych drzwi, by jednym leniwym ruchem zasunąć je i na powrót opaść na swe wyżłobione przez niezliczonych pasażerów siedzisko.
 
I uciekając myślami poza te tony zardzewiałego złomu sunącego po mało stabilnych torach - z zachwytem wpatruję się w zielono żółte równiny, w tysiące drzew, w polany i mijam stację Słonice, gdzie czas płynie wolniej, parę domków, szkielet zakładu pracy straszący po nocach, za dnia przywołujący smutek na twarzach okolicznych mieszkańców. Małe jeziorko, bagna i cisza, i ciemność, i tęsknota, i zaduma, i bezsilność, i normalność w nienormalności.
 
Każdy z mimów w swoim świecie. Zastanawiam się, czy milczą, bo nie mają o czym mówić? Czy milczą, bo pozostali to obcy, a z obcymi lepiej nie rozmawiać? Może milczą, bo tacy już są, zamknięci w sobie? Milczą, choć tak naprawdę woleliby pogadać, bo wymieniając poglądy czas przyspiesza, choć to tylko złudzenie?
 
 
Może w innych okolicznościach atmosfera byłaby bardziej otwarta, luźniejsza, przyjacielska. Jeden przebłysk uśmiechu na twarzy starszej pani, zwiastuje nadchodzące zmiany... a może nie. Kaszel cichaczem wstrząsający moimi oskrzelami wzbudza strach w maleńkiej komnacie na kółkach, bo nie wiadomo, czy to przypadkiem nie jest coś niebezpiecznego... ale co... rozkleić na nowo swe zaciśnięte usta i wytłumaczyć, że to tylko psychika wyrzuca z ciała zbędne napięcie, że psychogenny kaszel nie jest zaraźliwy?
 
Smutne ramiona rzeczywistości, owiane wiatrem jesieni, na nic złudne nadzieje. Niewielki cmentarz w Dobiegniewie ściąga myśli do ziemi, do głębi jej ciemności i przypomina o tych, którzy żyli a teraz w astralnej postaci krążą wolni od strachu i bólu. Pola gotowe do zimy, rozebrane ze swych owoców, czekają na śnieżną kołdrę odpoczynku.
 
Mimy rozglądają się po gabinecie strachu krajowej kolei w poszukiwaniu niewidzialnego przycisku, za pomocą którego przenieść by się mogły do świata szybkiego transportu, i zamiast 50 km/h poruszaliby się z prędkością 300 km/h, a męka ustalonych granic względem obcych, dziwnych, kosmicznych towarzyszy podróży skończyłaby się o kilka godzin wcześniej. Czas. Dla jednych możliwość nieśpiesznego czytania ulubionej lektury, dla innych okazja do przymknięcia oczu i złapania trzęsącej się na torach drzemki.
 
Organizm domaga się nowej dawki energii, ale co, jeśli odpakuję pachnącą kanapkę a oczy wszystkich skierują się w moją niewinną, głodną pokarmu stronę? Czy będę w stanie na tyle szeroko otworzyć usta, by zatopić się w kuszącym skrawku chrupiącej bułki, bez obawy, że przy okazji nie odgryzę sobie czegoś więcej?
 
Natura - bezustannie przyciągająca swoim urokiem, czarne konie na wolnej przestrzeni świata. W Krzyżu spotyka nas niespodzianka. Kilkadziesiąt pasących się na polu krów, piękne, usiane popielatymi poduszeczkami chmur niebo... i przebudzenie mimów...
 
Bliżej nieokreślony zapach tajemniczego składu chemicznego środka, którym potraktowano z rana przedział pociągu drażni nos, wbija się kolcami do wewnątrz, zakłócając tym samym swobodę oddechu i wolność myśli.
 
Skrawek błękitu przedzierający się przez lawinę ciężkich chmur, wita nas w Pęckowie.
 
Mimy żyją! Mimy mówią! Mimy dyskutują! Wow! :)
 
 
W Poznaniu przebudzenie przekształciło się w wojowniczą wymianę myśli. Pozostałych dwóch mimów  obnażyło swą krzyczącą, diabelską naturę  dyskutantów. Brak tolerancji rozlał się po brudnych ścianach przedziału, tłocząc się przez mikroszczelinę niedomytego okna. Dwa mimy, które z mowy niewerbalnej przeskoczyły na werbalną prowokację nienawiści wynikającej z różnicy zdań, z prawa do własnej opinii, postrzegania świata. Na chwilę przed końcem ich podróży gotowi są skoczyć sobie do oczu, do gardła.
 
Potok słów, niczym miecze, w tą i z powrotem przecinają powietrze. Podniesione ciśnienie, niespokojne ruchy nóg, przebieranie palcami, nerwowe zerkanie na wskazówki czasu. Spóźnienie na trasie nie służy pokojowej relacji. Prawo do bycia innym, do życia według własnego uznania, do miłości, która nie zna dyskryminacji. Krzyk, kłótnia, zgrzyty na nowo przywołują tęsknotę za pierwotną ciszą. Jeszcze chwileczkę, jeszcze kilka minut. Wytrzymam. Doczekam. Odpocznę.
 
~ Jasmina

(zdjęcia z podróży, z autentycznymi fragmentami zdarzeń)