piątek, 13 lipca 2012

Podróż zwana życiem...

...
W podróży, w której biorę udział, na wiele rzeczy nie mam wpływu. Staram się nie reagować zbyt emocjonalnie choć wiem, że to bardzo trudne.
Boję się utraty kontroli nad tym, co mnie każdego dnia spotyka. Przeraża mnie hałas, podniesiony głos, roszczeniowa wymian zdań, ten niepokój wiszący w powietrzu niosący ze sobą strach o kolejne minuty, w których nikt nie wie co się wydarzy.

Konflikty między ludźmi zawsze kojarzyły mi się z czymś złym. Nieporozumienia rzadko kiedy prowadzą do oczekiwanego kompromisu. Najczęściej pozostaje po nich złość, awersja, niezagojone rany. Na ile jest to możliwe, zapobiegam zaognianiu się sytuacji, ale walka z ludzką nienawiścią jest jak walka z wiatrakami. Czasami skazani jesteśmy na przegraną.

Wielu ludzi na świecie boi się wyrażać swoje uczucia. Próba przeciwstawienia się komukolwiek napotyka na lęk związany z konsekwencjami takiego postępowania. Ulegamy innym z lęku przed odrzuceniem, a przecież zachowanie siebie, swoich wewnętrznych przekonań i wartości winno być dla nas priorytetem. Wszyscy bierzemy udział w tej samej podróży, niektórzy jednak nieco się zapędzają, chcąc przejąć "pałeczkę władzy" nad uczestnikami tej wyprawy. Mamy jednak prawo decydować o sobie i swoim życiu bez obaw o reakcję innych osób.

Uczucia potrafią być ogromnym ciężarem, szczególnie nocą, kiedy świat milknie, granat nocy spływa na nasze powieki a umysł, nie wiedzieć czemu, zamiast odpoczynku, zaczyna analizę minionych wydarzeń. Mijają godziny, nadchodzi poranek, a my - pozbawieni energii wyruszamy w dalszą drogę...

Jakże wielkie, kanciaste i gorzkie musi być słowo "NIE", skoro tak ciężko przechodzi przez nasze gardło. Jakże często myślimy, by odpowiadając na czyjąś prośbę, rzucić to krótkie słowo 'nie' - ale z obawy o reakcję, odpowiemy 'tak' i wbrew sobie poświęcimy fragment czasu dla potrzeb innych. 
Nie ma nic złego w pomaganiu, zakładając, że nie zapominamy przy tym wszystkim również o swoich potrzebach i życiu, które zostało nam dane.

Ja nie potrafię odmawiać, kiedy ktoś zwraca się do mnie po pomoc, wsparcie czy radę... mam poczucie, że każdy człowiek przeżywa swoje chwile słabości, załamania albo ma potrzebę podzielenia się swoimi przemyśleniami. Zdumiewające jednak, jak płynnie słowo 'nie' przechodzi przez gardła tych, do których po pomoc zgłaszam się ja.

Przepraszam, że dzwonię...
Przepraszam, że piszę...
Przepraszam, że się ośmielam pytać...
Przepraszam za wojny na świecie...
Przepraszam za samotność wśród ludzi...
Przepraszam za chaos w narodach...
Przepraszam za strach niszczący ludzkie serca...
Przepraszam, że żyję...

Znacie to uczucie, kiedy przepraszacie za coś, czego nie zrobiliście, albo do czego się nie przyczyniliście?

Czy bycie samotnikiem jest przekleństwem? Niekoniecznie. Dla jednych to ich własny wybór, dla drugich uciążliwość odbierająca sens życia, a dla kolejnych konieczność, dzięki której są w stanie pozbierać myśli, na nowo poukładać to, z czym się zmagają, na odnalezienie ciszy i zaprzyjaźnienia się z nadzieją, która wraz z wiarą siedzą w kąciku i w milczeniu czekają aż się do nich przyłączymy i na nowo odzyskamy radość ze wspólnego przebywania.

Najwierniejszą towarzyszką moich dni jest bezradność. Próbuję się z nią dogadać, dojść do porozumienia, wysłać na wakacje, ale ona pozostaje nieugięta i wciąż okupuje kąciki moich ust ściągając je w dół, co powoduje ból serca i wzmożoną wilgotność oczu...

Nie wyobrażam sobie, abym miała zamknąć swoje serce przed światem kogoś, kto tonie w morzu łez i krzyku rozpaczy. Obojętność jest mi obca. Być może popełniam błąd, bo przecież nikt z nas nie jest i nigdy nie będzie w stanie uleczyć świata z jego chorób, ale jeśli każdy z nas stałby się obojętny na cierpienie bliźnich, już dawno przestalibyśmy istnieć...
Kiedy pomagam, czuję się potrzebna. Nie ma nic gorszego, jak świadomość życia, w którym nie stanowimy żadnej wartości. Dziś pomagam ja, jutro ktoś (może) pomoże mi...

Nonkonformizm, asertywność i wypośrodkowanie - to nowe etapy, z którymi się zaprzyjaźniam. Wierzę, że pozostaną ze mną na zawsze i sprawią, że staną się doskonałym uzupełnieniem empatii i wiary, że to co robię, i to kim jestem - ma nadal sens.

Każdy z nas jest tu tylko na chwilę. Każdy z nas nosi w sobie własną historię, którą często kryjemy przed światem. Uśmiechamy się, choć w środku rzewnie płaczemy. Kroczymy przed siebie pewnym krokiem, choć wiemy, że wiąże się to z ciągłą walką ze strachem. Kochamy, choć obawiamy się odrzucenia. Czujemy się częścią ludzkości, a tak bardzo samotni w tłumie...

Całe piękno świata jest w zasięgu naszego wzroku, naszej ręki, naszego serca... - dlaczego więc w tej wspólnej podróży traktujemy siebie jak wrogów... Jesteśmy jedynym gatunkiem żyjącym na ziemi, który tak bardzo siebie nienawidzi i tępi na każdym kroku... O co w tym wszystkim chodzi...?

~ Jasmina