wtorek, 29 stycznia 2013

"Ludzi coraz więcej... a człowieka coraz mniej..."

...

"Świat cały nie zdoła nas pokonać, gubimy się jednak sami przez zbyt mocne pragnienie rzeczy, których nie posiadamy - i przez zbyt uporczywe życie wspomnieniami!"


"Jeżeli coś cię dotyka, znaczy: dotyczy cię. Jeżeliby nie dotyczyło - nie dotykałoby cię, nie zrażało, nie obrażało, nie drażniło, nie kłuło, nie raniło.

Jeżeli bronisz się, znaczy: czujesz się atakowany. Jeżeli czujesz się atakowany, znaczy: jesteś celnie trafiony. Miej to na uwadze".

~ Edward Stachura (1937 - 1979)

"Posłuchajcie trochę siebie, w tramwajach, w autobusach, w miejscach pracy, na ulicach, przy stołach domowych i knajpianych. Posłuchajcie, jak nieomal bezustannie plotkujecie, obmawiacie drugich, plujecie, sarkacie, strzykacie własnej fabrykacji jadem, pakujecie się z butami w dusze waszych bliźnich, zamiast zajrzeć wreszcie do własnej. Zajęci, zaaferowani obmawianiem, zagłuszeni własnym jadowitym jazgotem wy go nie słyszycie, ale człowiek-nikt, człowiek-cichy, człowiek-powietrze słyszy to wszystko, wszędzie, prawie na każdym kroku, gdziekolwiek w pobliżu ludzi się znajduje; ciągle ta sama od tysięcy lat zdarta płyta: "osioł, dureń, cham, łajdak, bydlę, gnojek, swołocz" (ktokolwiek obrzuca kogokolwiek obelżywym słowem, sam jest najgłębszą treścią tego słowa); i gdybyż to było nudne, ale to jest straszne, przerażające, bo wy tego nie rozumiecie, wy tego nie widzicie; to właśnie, ta pyskówkowa wojna życia codziennego, przebiera się, wcześniej czy później w wojnę światową: totalną masakrę".
"Cierpienie jest jedyną rzeczą wspólną bezwyjątkowo wszystkim ludziom. Co to znaczy? To znaczy, że każdemu człowiekowi dana jest możność wyzwolenia się z cierpienia. Dlatego biada nieuważnym, biada niepoważnym, biada hałasującym, biada udającym żartownisiów i wesołków. Udającym bo czy da się być naprawdę wesołkiem w świecie przepełnionym cierpieniem, jak świat ludzi? Oczywiście nie da się. Człowiek, prawdziwie dźwigający świadomość tego, na jakiej broczącej krwią planecie znajduje się, poprosi o sól towarzysza z drugiego końca stołu - szeptem. Droga tego człowieka do szczęścia nie będzie długa".
"Co znaczy zachorować na Duszę? Znaczy poczuć w sobie wewnętrzną niewygodę, rozdarcie jakieś, przerwanie, przełamanie, niepewność, brak jakiś; znaczy poczuć kamień na sercu, szpilkę w głowie; znaczy zauważyć to wszystko, co w nas i dookoła nas skacze nam do oczu, uszu, gardła, a to: rozterki, niepokoje, lęki, udręki, żal, niesmak, żałość, nędza, rozpacz, gniew, wściekłość, kłótnie, bójki, pijaństwo, jeszcze pijaństwo, i jeszcze pijaństwo, nieustające zagłuszanie się, nieustające udawanie, nieustająca gonitwa za pieniędzmi, których nieustająco mało i mało; chciwość, że jeden by drugiego w łyżce wody utopił; bezwstyd, bezczelność, brutalność, chaos, okrucieństwo, wojna za wojną, a pomiędzy wojnami tak zwana walka o pokój, i nieuchronnie, i nieodmiennie w perspektywie tej straszliwej męczarni: - do dołu sterczący grób. Zaprawdę w tej piekielnej nienormalności nie ma nic normalniejszego jak na chorobę Duszy zachorować".
 
"Interesowność nie może ubić żadnego interesu z tym, co bezinteresowne. To dlatego odsuwa się od człowieka-nikt wszelka sektowność, stronniczość, wojowniczość, wszystkie wieloliczne formy egoizmu, nacjonalizmu, rasizmu, pycha, obłuda, niepowaga, ekstrawagancja, nonszalancja, elokwencja, erudycja, nienaturalność, nienormalność, chciwość, pożądliwość, wulgarność, hałaśliwość, gadatliwość, wszystko, co pragnące rozgłosu, sławy, pieniędzy i temu podobne, i temu pochodne, choć człowiek-nikt nie robi nic, by to od siebie odsunąć.
I to dlatego garnie się doń to, co prawdziwie niewytłumaczalnie cierpiące, co prawdziwie niewytłumaczalnie tęskniące, co wstydliwe, nieśmiałe, delikatne, co ciche, prawe, uważne, choć człowiek-nikt nie robi nic, by to ku sobie przyciągnąć". 
 
"Myjesz naczynia, nie dokręcasz kranu po skończeniu. Myjesz zęby, zostawiasz otwartą tubkę z pastą. Wychodzisz z pomieszczenia, nie gasisz światła. Częstujesz kogoś herbatą, nie podajesz mu cukru; podajesz mu cukier, nie podajesz łyżeczki. Gościsz u ludzi czy na łonie natury - nie zostawiasz po sobie porządku. Mówisz coś, nie słuchasz, co mówisz; nie słuchasz co mówisz, toteż nie słyszysz, co mówisz. I temu podobne, i temu podobne.
Czym według ciebie, najmilszy człowieku, jest być uważnym? Gdzie masz być uważny, jeżeli nie w życiu czyli w życiu codziennym? Po co dano ci uważne ciało, jeżeli nie po to, by było uważne? I wreszcie: kiedy zaczniesz być uważny? W trumnie? O niecałe pół dnia za późno".
 
"Są bezsprzecznie "biedne" regiony, gdyż nienormalnie, nienaturalnie, szaleńczo przeludnione, gdzie ludzie umierają z głodu, pragnienia czy zimna. Niechże bogate rządy śpieszą im z pomocą jak również Organizacja Narodów Zjednoczonych, a także setki Międzynarodowych Instytucji Charytatywnych, a także miliony osób prywatnych, nie wyłączając ciebie. Ale jeżeli czynicie to przy dźwięku fanfar, głosząc wszem i wobec waszą szlachetność, humanizm, braterstwo, poczucie wspólnoty człowieczej, obowiązek moralny, miłość bliźniego i tak dalej w tym stylu fanfarowym, znaczy to, że nie jest to dla was prawdziwa, żywa oczywistość. Jeżeli tak czynicie, to czynicie to przede wszystkim dla siebie. Żeby pocieszyć wasze nieczyste sumienie. Tak więc macie waszą zapłatę; jesteście więcej niż odpłaceni. Wasza lewa ręka odbiera z nawiązką to, co daje prawa. Jeżeli tak jest, a przecież skacze do oczu, że tak jest, i puchną od fanfar uszy, to nie ma w tym ani kruszyny prawdziwej, bezinteresownej, cichej miłości".
 
" - Ja świata nie zmienię - powiedział Michał Kątny - ale i on mnie nie zmieni. Mnie on nie zdeprawuje, nie pognębi, tak jak wielu, wielu, których znałem i przestałem znać. Wielu znałem cudownych, wspaniałych, pięknych, mądrych - i dali się pognębić, nie komu innemu, tylko światu temu. A kiedy mówiłem: "trzeba uważać, na każdym kroku trzeba uważać" - przede wszystkim do siebie mówiłem zawsze, ale głośno; i byli inni, do których jednocześnie też mówiłem, że trzeba uważać, to mówili, że przesadzam, albo że nudzę, że jestem nudny".

 Fragmenty zaczerpnięte z V tomu zbioru myśli Edwarda Stachury 

"Fabula rasa & Z wypowiedzi rozproszonych" 




niedziela, 27 stycznia 2013

Pokonać lęk przed bliskością...

...


"Możecie być zdumieni, kiedy się przekonacie, jak niskie mniemanie ma o sobie dziecko alkoholika, z którym jesteście związani. Wprost trudno wam będzie zrozumieć, jak taka bystra, czarująca, zdolna, kochana osoba może się uważać za NIC. Chociaż to dla was całkowicie nie ma sensu, one naprawdę tak czują i jest to ich głęboka, mroczna tajemnica.
*** 
Odczuwany przez dzieci alkoholików strach przed porzuceniem jest bardzo silny i jednocześnie różny od obawy przed odrzuceniem. Wydaje się, że dorosłe dzieci alkoholików są w stanie znieść odrzucenie i je zaakceptować. Z powodu doświadczeń z dzieciństwa ich lęk przed porzuceniem jest o wiele bardziej dotkliwy. (...) Dziecko żyjące w rodzinie dotkniętej chorobą alkoholową wyrasta na osobę ze słabym i bardzo niepewnym poczuciem własnego "ja". To osobowość bardzo krytyczna, która nie otrzymała potrzebnej do rozwoju pożywki - jest mocno wygłodniała i pod wieloma względami ogromnie niepewna. Przyczyną takiego stanu rzeczy jest to, że nigdy nie wiedziałeś, kiedy i czy w ogóle rodzice pozwolą ci się do siebie zbliżyć. Kiedy zaczynało się picie, po prostu przestawałeś istnieć. Wiadomo było, że nikt nie zainteresuje się twoimi potrzebami, dopóki pijatyka i towarzyszące jej kryzysy się nie skończą. Nie można było przewidzieć, kiedy to nastąpi.
By nie zostać porzuconym, bardzo starasz się być bez skazy i zaspokajać wszystkie potrzeby bliskiej osoby. Kiedy nie wszystko dobrze się układa i dochodzi do konfliktu, strach przed porzuceniem jest silniejszy niż potrzeba rozwiązania spornej kwestii. Ten strach jest tak potężny, że dzieci alkoholików często kompletnie zapominają o przyczynie konfliktu.
*** 
Bycie osobą wrażliwą pociąga za sobą i dobre, i złe skutki. Jest to jednak jedyna droga do intymności. Wcześnie zrozumiałeś, że tylko ty sam odpowiadasz za swoje szczęście, a inni ludzie mogą cię rozzłościć tylko wtedy, gdy im na to pozwolisz. Nauczyłeś się kontrolować swoje uczucia. Podstawową i najważniejszą umiejętnością w rodzinie alkoholika była dla ciebie zdolność emocjonalnego przetrwania. Teraz jednak musisz się otworzyć na innych, jeśli chcesz być w zdrowym, intymnym związku.
Czy nigdy nie zastanawialiście się nad tym, że wiele z odrzuconych przez was uczuć mogłoby wzbogacić wasze życie? Nie pomyśleliście, że uczucie miłości ma wiele aspektów, a części z nich nigdy nie doświadczyliście? Dlaczego nie cieszycie się chwilą obecną? Dlaczego nie pozwalacie sobie na pewne uczucia? Czy nie myśleliście o tym, że istnieje cała gama uczuć, które zanegowaliście, bo strach przed zranieniem przejął kontrolę nad waszym życiem? 
***
Dzieci alkoholików wzrastały w atmosferze gniewu i nigdy nie dochodziło do jego rozładowania. Wyrażanie gniewu do niczego dobrego nie prowadziło, a tylko pogarszało sytuację. Złość nie przynosiła nikomu pożytku. Dlatego dzieci alkoholików uczą się nie odczuwać nigdy  gniewu. Zamiast tego racjonalizują, znajdują dla wszystkiego wytłumaczenie, a w końcu popadają w depresję. Słowa, którymi opisują swoje załamanie, są pełne złości. Jeśli tłumi się gniew, staje się on nie do wytrzymania i w końcu przemienia w furię. Dzieci alkoholików boją się furii, ponieważ wiedzą, do czego byłyby zdolne pod jej wpływem. Ponieważ jednak nigdy nie skrzywdziłyby innych, kierują gniew przeciwko sobie i myślą o samobójstwie.
Poczucie winy i wstyd pojawiają się w każdym związku z osobą, która dorastając stykała się z alkoholizmem. (...) Poczucie winy, które ma wiele dzieci alkoholików, jest tak głęboko zakorzenione, że wierzą one, iż samo ich istnienie powoduje problemy. Wstyd to poniekąd odmienne uczucie, jednak bardzo mocno związane z winą. Uczucia te wzajemnie się podsycają. Doktor Kurtz opisuje wstyd jako "uczucie niedopasowania, bycia kimś bezwartościowym, miernota". Wina wiąże się z zachowaniami, podczas gdy wstyd dotyka najbardziej podstawowej części osobowości człowieka - własnego "ja".
Obwiniasz się w dużym stopniu o wszystkie niepowodzenia w związku. Czujesz się winny, ponieważ twoje postępowanie jest złe i ty sam jesteś zły. Kiedy dorastałeś, poczucie winy było jedynym sposobem zapanowania nad sytuacją. Uważałeś, że skoro jesteś za coś odpowiedzialny, to mógłbyś to zmienić. Było to oczywiście złudne wrażenie - przecież nie mogłeś być za nic odpowiedzialny - ale wysiłki, by choć spróbować, sprawiały, że nie czułeś się zupełnie bezradny.
*** 
Wiele dorosłych dzieci alkoholików jest w stanie, który określamy mianem "chronicznej depresji". Otacza je aura smutku. W rezultacie kierują oni gniew do wewnątrz, przeciwko sobie. Ma to związek z poczuciem straty. Człowiek, którego rodzic był alkoholikiem, nigdy nie był dzieckiem. Nie był spontaniczny, zwariowany, dziecinny - nie zachowywał się jak normalne dzieci. Nie miał okazji do zabawy, jeśli w ogóle wiedział, czym jest zabawa. Wiedział za to, co znaczy być kimś bezwartościowym i impulsywnym. Nawet jeśli zdarzyło mu się przeżyć chwile, kiedy czuł, że dobrze się bawi, nie miało to dla niego większego znaczenia. Takie przeżycia wywoływały pewien smutek, który sprawiał, że trudniej mu było czuć się swobodnie i spontanicznie w jakimkolwiek związku. Powodowało to depresje. Dorosłe dzieci alkoholików walczą z depresją, starają się być miłe, aby zostać "partnerem doskonałym". Jednak wielu z nich uczucie depresji stale towarzyszy.
***
Jednym z powodów, dla których tak się boisz dobrego, zdrowego związku jest to, że ufność stanowi coś całkowicie przeciwnego do tego, czego się nauczyłeś. Musisz uwierzyć, że bliska ci osoba nie chce cię skrzywdzić. Musisz się przed nią otworzyć. W ten sposób zaczniesz kogoś naprawdę poznawać.

Jeśli kochasz dziecko alkoholika

Nie dziwi mnie, że zakochałeś się w dziecku alkoholika. Dzieci alkoholików są najbardziej kochającymi i lojalnymi ludźmi ze wszystkich. Mają do zaoferowania więcej niż jakakolwiek inna znana mi grupa ludzi. Jestem pewna, że nie związałbyś się z dzieckiem alkoholika, gdybyś nie był pod wrażeniem tego, co taka osoba może wnieść do związku."
*** 
Te jakże cenne fragmenty pochodzą z książki Janet G Woititz  - "Lęk przed bliskością"

Potrzeba bycia kochanym i kochania we wczesnym okresie życia może popchnąć nas do związania się z nieodpowiednią osobą, i jak się często okazuje - bardzo podobną do kogoś, kto wcześniej nas skrzywdził. Musi minąć wiele lat i popłynąć wiele łez - by w parze z chęcią wyjścia z niefortunnej sytuacji zrozumieć, że na wiele kwestii nie mieliśmy wpływu. Ale mamy teraz. I dzięki szczeremu przyjrzeniu się sobie, przeszłości, relacjom w które byliśmy uwikłani - możemy odnaleźć spokój i nadzieję na zrozumienie własnego lęku przed bliskością... odrzuceniem... - na nowo ucząc się ufania innym ludziom, a przede wszystkim tej osobie, którą wpuściliśmy do swojego serca... bo jak napisała autorka książki: "Bliskość oznacza pełen miłości związek z drugą osobą, w którym dajesz i otrzymujesz wsparcie, zrozumienie i dowartościowanie intelektualne, emocjonalne i fizyczne". 

~ Jasmina



sobota, 26 stycznia 2013

Pasje utajone...

...

"Nigdy nie jesteśmy tak bardzo bezbronni wobec cierpienia jak wtedy, gdy kochamy." 

"Można spędzić w sposób sensowny lata z jednym człowiekiem po to, by mu pomóc w zrozumieniu siebie."

"Zdolność człowieka do dawania siebie innym ludziom jest poezją w prozie życia."

"Człowiek, który nigdy nie kochał, wie o krajobrazie zazdrości tyle, ile o ciemnej stronie księżyca."

~ Zygmunt Freud
(1856 - 1939)

Zygmunt Freud osiągnął wiek rekapitulacji, kiedy człowiek ogląda się za siebie, na osiemdziesiąt lat swego pobytu na ziemi, i podsumowuje osiągnięcia i porażki. (...) Psychoanalizy wciąż jeszcze nie wykładano na uczelniach austriackich, ale książki Zygmunta Freuda stały się podręcznikami uniwersyteckimi i wychowało się na nich całe pokolenie. Rosyjskie wydanie Wstępu do psychoanalizy rozchodziło się w tysiącach egzemplarzy. Od dawna rozlegały się opinie, że psychoanaliza, jeśli w ogóle się sprawdzi, to będzie miała zastosowanie tylko w świecie zachodnim. Tymczasem na półkach jego biblioteki stały już liczne tłumaczenia tych książek na japoński. Freudowska psychologia podświadomości podbijała Azję.
Dzięki Zygmuntowi Freudowi człowiek zaczął inaczej myśleć o sobie. Nikt już nie musiał ignorować mocy działających w naturze ludzkiej. Wciąż jednak istniały jeszcze umysły, do których nie udało mu się dotrzeć; niektórzy ludzie uważali, że badanie seksualnej natury człowieka jest niemoralne i haniebne. Zygmunt zastanawiał się, czy jego idee kiedykolwiek zostaną przyjęte przez takich ludzi.
Popełniał błędy, przyznawał się do nich i szedł dalej. W jego Dziełach zebranych (...) są błędne pojęcia, półprawdy, fałszywe tropy, iluż jednak wyszkolił młodych ludzi. To oni naprawią jego błędy czy niedopatrzenia, zmienią psychologię tak gruntownie, że on nie może sobie nawet tego wyobrazić w roku 1936. (...) Zmienią się też metody psychoterapii. Już powstawały szkoły broniące krótkiej analizy, analizy grupowej, indywidualnej, analizy dostosowania się do społeczeństwa. Wierzył jednak głęboko, że główny trzon jego odkryć dotyczących podświadomości i teorii psychoanalitycznej wytrzyma próbę czasu i pozostanie niezmieniony.
Spoglądając na przebytą drogę, dochodził do wniosku, że osiągnął cel życia. Nikt już nie mógł teraz powtarzać zarzutów, które padały na początku, że jego wnioski odnoszą się jedynie do żydowskiego mieszczaństwa wiedeńskiego na określonym etapie rozwoju historycznego. Przecież odkrycie podświadomości zostało udokumentowane prawie we wszystkich krajach świata, u ludzi wszystkich narodów, ras, wyznań, klas, kultur na wszystkich poziomach wykształcenia.
Najbardziej jednak wdzięczny był zawsze wiernemu Eugeniuszowi Bleulerowi za słowa, w których podsumował jego pracę: "Każdy, kto próbowałby zrozumieć neurologię lub psychiatrię bez zaznajomienia się z psychoanalizą, wydawałby mi się czymś na podobieństwo dinozaura. Piszę >>próbowałby<<, a nie >>próbuje<<, ponieważ nie ma takich ludzi, nawet wśród tych, którym przyjemność sprawia lekceważenie psychoanalizy". 

Największą radość sprawiło mu przemówienie, które Tomasz Mann wygłosił z okazji jego osiemdziesiątych urodzin. Mann osobiście zjawił się w willi Freudów w Grinzingu, by przekazać mu list gratulacyjny podpisany przez dwustu najwybitniejszych pisarzy i artystów świata, między innymi przez H.G. Wellsa, Romain Rollanda, Jules'a Romains, Wirginię Woolf, Stefana Zweiga...
"Osiemdziesiąta rocznica urodzin Zygmunta Freuda jest znakomitą okazją przekazania pionierowi nowej, głębszej wiedzy o człowieku naszych gratulacji i słów szacunku. W każdej doniosłej dziedzinie swej działalności ten odważny lekarz, filozof, artysta i śmiały wizjoner był dla dwóch pokoleń przewodnikiem po niepojętych dotąd regionach duszy ludzkiej. (...) Dzięki swym poszukiwaniom i wnikliwym spostrzeżeniom poszerzył wielokrotnie horyzonty badań intelektualnych i nawet przeciwników swych uczynił dłużnikami, pobudzając ich do twórczego wysiłku. Jeśli nawet przyszłość nada nowy kształt lub zmodyfikuje poszczególne wyniki jego badań, nigdy już nie będzie można pominąć pytań postawionych przez Zygmunta Freuda ludzkości. Zasług jego dla rozwoju nauki nie będzie można odrzucić lub przesłonić. Koncepcje, które stworzył, słowa, w które je ujął, stały się już elementami żywego języka i zostały powszechnie przyjęte. Na wszystkich dziedzinach wiedzy humanistycznej, na nauce o literaturze i sztuce, o ewolucji religii i prehistorii, o mitologii, folklorze i pedagogice, wreszcie na samej poezji jego osiągnięcia wycisnęły głębokie piętno. Jesteśmy przekonani, że jeśli jakiekolwiek poczynania ludzkości zostaną niezapomniane, to należeć będzie do nich przede wszystkim spenetrowanie przez niego głębin ludzkiego umysłu".
fragmenty pochodzą z książki "Pasje utajone - czyli życie Zygmunta Freuda", Tom II - Irving Stone


W podróży we dwoje...

...

fot. Małgorzata Niedużak
Poszukiwana od tysiącleci... przez małych i przez dużych... za dnia i w nocy... z uśmiechem na ustach i łzami w oczach... Przyczyna wojen i pokoju... Element życia i śmierci... Słonecznych poranków i wypełnionych tęsknotą wieczornych zachodów... Siła motywująca do działania, a zarazem odbierająca wewnętrzny spokój...  ~ Miłość.


" Kto miłości nie zna, ten żyje szczęśliwy, i noc ma spokojną, i dzień nietęskliwy." ~ Adam Mickiewicz

"Prawdziwa miłość otwiera ramiona, a zamyka oczy." ~ Antoine de Saint-Exupéry

Szczerym dziecięcym serduszkiem niegdyś rączki swe ku otwartym ramionom wyciągaliśmy, z ufnością i pełnym przekonaniem, że osoba nas przytulająca to ta sama, która naukę miłości za cel swój obrała, tak abyśmy dorosłymi będąc, z równie wielką siłą kochać potrafili.

Z biegiem lat nasze postrzeganie bliskości drugiego człowieka zmieniało się wraz z następującymi po sobie wydarzeniami. Któż z nas nie pisał pamiętnika, któż z nas nie miał marzeń, któż nie poznał tęsknoty, zazdrości, któż nie zaznał bólu odrzucenia, niezrozumienia. Czas - największy nauczyciel cierpliwości, od zawsze prowadzi nas po różnych zakątkach życia, wypróbowuje, obserwuje, zmusza do myślenia, zaprzyjaźnia z nadzieją i wiarą.
"Boje się, że pewnego dnia stracę to wszystko, co nie dość kochałem." ~ Jonathan Carroll
Jakże silny potrafi być lęk przed samotnością, i jakże wielka potrafi być radość z odnalezienia sensu życia. W pogoni za przyszłością zapominamy przystanąć, by przyjrzeć się temu, co wokół. Zaś w świecie prawdziwej miłości nie ma miejsca na obojętność. 

 "Cokolwiek zamierzasz zrobić, o czymkolwiek marzysz, zacznij działać. 
Śmiałość zawiera w sobie geniusz, siłę i magię." ~ Johann Wolfgang Goethe

Jeśli kochasz, nie zwlekaj... Nie czekaj... Nie trać energii na lęk, który wszelkimi sposobami próbuje odwieść Cię od wyznania tak pięknych uczuć... Niech świat zawiruje, niech ciepło słońca otuli wasze serca, a dłonie poczują tę niewyobrażalną magię czułości. Uwierz, że jesteś w stanie to zrobić... Uwierz w siebie... idź i powiedz to! 

Kiedy w naszym życiu pojawia się ta druga, najbliższa sercu osoba - wszystko nabiera innego wymiaru. To, co było dotychczas najważniejsze, schodzi na dalszy plan. Realizując się, spełniając marzenia i dążąc do upragnionego celu - myślimy już w kategoriach "my". Prawdziwa miłość to nie spoglądanie na świat przez różowe okulary, to odpowiedzialne podejście zarówno do swoich, jak i cudzych uczuć. 

Bo miłość to zapach porannej kawy, przygotowanej przez ukochaną osobę, to przytulenie, choćby w biegu pomiędzy codziennymi zajęciami, to uśmiech, który podnosi na duchu i pomaga dźwigać troski, to szczere komplementy, których łaknie każdy człowiek na świecie, bicie serca płynące kołysanką środkiem nocy i zapach letnich owoców, to długi most prowadzący w tym samym, bezpiecznym kierunku, to wzajemne rozwiązywanie problemów, czułość niepodobna do innych, to muzyka znana tylko tym, których ona łączy. Miłość to przebłyski słońca pośród ciężkich, burzowych chmur, to zapach świeżo zerwanych polnych kwiatów, to słodycz dżemu na ustach, to wyrozumiałość dla popełnianych błędów i podanie pomocnej dłoni w ciężkich chwilach. Miłość to wspólna radość z osiąganych sukcesów, trwanie przy ukochanej osobie, kiedy ta walczy o życie. To spoglądanie w niebo i próba policzenia gwiazd na wielkim dywanie nocy, to dotyk dłoni na policzku i bez słów rozmowa, ciepło płynące z bliskości ciał, to wspólny taniec na środku plaży i cichy szept wdzięczności za obecność... Bo miłość to chęć przeżycia całego życia razem, odbycia podróży po każdym zakamarku wewnętrznego świata. To wspólne posiłki, wyczekiwanie przepełnione tęsknotą, oderwanie od rzeczywistości na pachnącym rumiankiem polu... 


"Są tacy, którzy uciekają od cierpienia miłości. Kochali, zawiedli się i nie chcą już nikogo kochać, nikomu służyć, nikomu pomagać. Taka samotność jest straszna, bo człowiek uciekając od miłości, ucieka od samego życia. Zamyka się w sobie." ~ Jan Twardowski

fot. Jarosław Szafran

Nie bójmy się kochać... Dzięki miłości jesteśmy w stanie pokonać wszystkie lęki świata, zmniejszyć siłę samotności, poznać wszystko to, co dotąd było wyłącznie częścią naszych marzeń. Nie uciekajmy od miłości, nawet jeśli w przeszłości była dla nas bolesnym ciężarem - ponieważ właśnie teraz może to być najważniejszy moment w naszym życiu. Nie uciekajmy od życia, ponieważ to dar, którego często nie doceniamy. Kochając możemy sprawić, że stanie się ono prawdziwym cudem.

~ Jasmina


Zdjęcia dzięki uprzejmości: Jarosław Szafran - http://www.video-filmowanie.com.pl/




niedziela, 20 stycznia 2013

Kiedy natura mówi "NIE"

...
                                                            
Droga do zwycięstwa

Dr Igor Błagoobrazow - specjalista od medycyny alternatywnej wspomina o metodzie zwanej osteopatią. Ten rodzaj terapii opiera się na przywróceniu człowiekowi prawidłowej postawy ciała i położenia wszystkich narządów wewnętrznych. Zdaniem osteopatów manualne rozluźnianie mięśni miednicy i krzyża wpływa na ułożenie macicy i jajowodów, co może pomóc w przypadku niepłodności spowodowanej niedrożnością. Nabyte wady anatomiczne, wynikające z napięcia mięśni, mogą być również przyczyną zwiększonego ciśnienia w jamie brzusznej, a co za tym idzie - powodem problemów z donoszeniem ciąży.


Kobieta szczególną uwagę winna zwrócić na sposób, w jaki się odżywia. W diecie nie może zabraknąć minerałów i mikroelementów (przede wszystkim cynku, żelaza, miedzi i magnezu), witamin (głównie kwasu foliowego) nienasyconych kwasów tłuszczowych oraz błonnika. Niedobór tych składników może być przyczyną zaparć, co zgodnie z zasadami osteopatii zwiększa ciśnienie wywierane na narządy rodne i może być przyczyną kłopotów z zajściem w ciążę.

W leczeniu niepłodności pomocne mogą być również zioła. Przywrócenie równowagi hormonalnej w organizmie kobiety wspomaga przywrotnik, niepokalanek, żeń-szeń, eleuterokok oraz południowoamerykańska roślina maca, która stymuluje dojrzewanie pęcherzyków Graafa. Gdy przyczyną problemów z zajściem w ciążę jest stres, pomocne mogą okazać się zioła uspokajające, takie jak kozłek, melisa, męczennica i dziurawiec.

Receptura opracowana przez ojców Bonifratów: szyszki chmielu, ziele przywrotnika, krwawnika i nostrzyka, kwiat lawendy i nagietka, kłącze tataraku i liść ruty wymieszać w równych proporcjach i zalać wrzątkiem (łyżka mieszanki na szklankę). Parzyć 3 godz pod przykryciem. Pić 1 szkl 3x dziennie.

W leczeniu zaburzeń płodności spowodowanych zbyt małą liczbą męskich komórek rozrodczych stosuje się macę, żeń-szeń i eleuterokok, które pobudzają produkcję testosteronu i zwiększają intensywność spermatogenezy.

W świecie homeopatii nie ma jednego, skutecznego leku, który mogliby zażywać wszyscy mający problemy z niepłodnością. Zdaniem dr Błagoobrazowa, homeopatia może pełnić w terapii zaburzeń płodności wyłącznie funkcję uzupełniającą. Do leczenia tą metodą nie nadają się pacjenci, u których przyczyną niepłodności są uszkodzenia anatomiczne. Czas trwania i skuteczność leczenia zależy od tempa ustalenia objawów i dotarcia do "jądra zaburzenia". Zdaniem specjalistów, jeśli leczenie nie przyniosło spodziewanych rezultatów w ciągu pół roku, należy go zaniechać.

Płodność kobiety regulowana jest w subtelny i precyzyjny sposób, poprzez podwzórze i przysadkę mózgową. W optymalnych warunkach współpraca między nimi przebiega bez zakłóceń i hormonalny sygnał przekazywany do układu rozrodczego prawidłowo reguluje cykl menstruacyjny. Jednakże system ten jest bardzo wrażliwy na działanie czynników zewnętrznych, szczególnie stresogennych. Silne przeżycia mogą hamować owulację i wpływać na długość cyklu miesiączkowego, a po zapłodnieniu doprowadzić nawet do poronienia.

Wg dr Błagoobrazowa, niebagatelną rolę odgrywa nastawienie psychiczne matki. Kobieta, która nie ma odpowiednich warunków do wychowania potomka, może mieć problemy z zajściem w ciążę. Brak komfortu psychicznego może wpływać na szanse donoszenia poczętego już dziecka. Paradoksalnie - zbyt silna chęć posiadania potomka również może być przeszkodą uniemożliwiającą jego przyjście na świat. Okazuje się, że wiele kobiet, które zrezygnowały z walki o posiadanie własnego maleństwa i zdecydowały się na adopcję, w krótkim czasie zachodzi w ciążę bez specjalistycznej pomocy.


Witaminy wspierające płodność 

- dla kobiety

C i E - jako antyutleniacze chronią organizm przed szkodliwym działaniem wolnych rodników, które źle wpływają na pracę układu rozrodczego
Z grupy B w większych dawkach powinny zażywać kobiety, które stosowały hormonalne środki antykoncepcyjne, a obecnie mają trudności z zajściem w ciążę

- dla mężczyzny

A,C,E - jako przeciwutleniacze chroniące plemniki przed szkodliwym działaniem wolnych rodników
Z grupy B przeciwdziałające zmniejszeniu liczby i aktywności plemników

 informacje zaczerpnięte ze str. medigo.pl w opracowaniu Izabeli Zdolińskiej, Sylwii Michałowskiej i Haliny Sterczyńskiej 
Dr Igor Błagoobrazow - Centrum Medycyny Alternatywnej - amamed.pl 


I czuła, że żyje łodyżka w niej maleńka,
listeczkami dwoma obejmując miłość całą,
jaką ona i on zamknęli w sobie.
Krzysztof Kamil Baczyński





piątek, 4 stycznia 2013

Rodzaje inteligencji...

...

W niepamięć odeszły dziś teorie, że osoba inteligentna, to taka, która mieści się w określonych ramach i cechuje pewną ilością konkretnych cech. Oczywiście jak najbardziej możemy opisać typowe walory przypisywane osobie uznawanej za 'mądrą', problem jednak tkwi w tym, jaką inteligencją poszczególna jednostka rzeczywiście się cechuje. Szczęśliwie dla wszystkich, którzy myśleli, że nie zaliczają się pewnie do zacnego grona ludzi obdarzonych intelektem, rodzajów inteligencji jest tyle, iż praktycznie każdy z nas znajdzie w tej typologii miejsce dla siebie. Dr Gardner, któremu zawdzięczamy pojęcie inteligencji wielorakich, wyodrębnił osiem podstawowych typów.


Inteligencja lingwistyczna - osoba obdarzona tą zdolnością świetnie włada językiem mówionym i pisanym. Charakteryzuje się zazwyczaj lekkim piórem oraz zdolnością kwiecistego wysławiania się. Zazwyczaj lubi gry słowne, poezję, wymyślanie historii, czy też przysłuchiwanie się nim. Jest to chyba jedna z najbardziej przydatnych umiejętności pośród wszystkich inteligencji wielorakich, ponieważ w znacznym i odczuwalnym stopniu pozwala na interakcje w społeczeństwie, chociażby ze względu na umiejętność przekazywania informacji.

Inteligencja przestrzenno-wizualna - jeśli należysz do tej grupy, to prawdopodobnie nie masz problemów z przywoływaniem obrazów z wyobraźni, czy też koordynacją swojego ciała jak i manipulacją przedmiotami obcymi. Zazwyczaj jesteś dobry w rysowaniu, przygotowywaniu map czy też wykresów. Być może namiętnie grywasz w szachy, bądź jesteś dekoratorem wnętrz? Osoba z inteligencją przestrzenno-wizualną cechuje się zazwyczaj dużą kreatywnością, która nie znika tak jak u innych z wiekiem.

Inteligencja matematyczno-logiczna - ta inteligencja koncentruje się na pojęciach czasu, przestrzeni, liczb czy też ilości. Osoba obdarzona wymienioną umiejętnością jest za pan brat z myśleniem abstrakcyjnym, kodami, symbolami, modelami. Umiejętnie stawia hipotezy oraz wyciąga wnioski. Taka jednostka rozwija się jeśli ma możliwość analizowania danych, uczestniczenia w sytuacjach, które wymagają dokładności czynów oraz dobrej organizacji. Nie ma również problemów z wyciąganiem wniosków przyczynowo-skutkowych oraz konsekwencją w działaniu.

Inteligencja muzyczna - jeśli masz dobre poczucie rytmu, umiesz powtórzyć usłyszane dźwięki, jesteś tak zwaną muzykalną osobą, zapewne możesz poszczycić się inteligencją muzyczną. W sytuacji, kiedy jesteś wrażliwcem, który szczególnie interesuje się muzyką, graniem, tańczeniem bądź śpiewaniem, być może warto szczególną wagę poświęcać właśnie tym aspektom, tym bardziej, że nawet podczas uczenia się bądź pracy, nierzadko nucisz sobie jakieś melodie, czy też działasz, słuchając przy tym muzyki.

Inteligencja intrapersonalna - to taka, którą posiadają osoby w pełni świadome siebie oraz swoich możliwości. Znają swoje wady ale i zalety, wiedzą jakimi zasadami i regułami pragną posługiwać się w życiu, są zmotywowane i świetnie zdają sobie sprawę do czego dążą. rzadko jednak jesteśmy w stanie dogłębnie poznać takie osoby, ponieważ często są bardzo zamknięte w sobie, zajęte autorefleksją.

Inteligencja interpersonalna - podobnie jak lingwistyczna ma ogromne znaczenie w kontaktach międzyludzkich, ponieważ osoba nią obdarzona jest wrażliwa nie tylko na potrzeby własne ale także innych osób. Posiada ona wysoce rozwinięte zdolności komunikacji, słuchania oraz niezliczone pokłady empatii. Efektywnie korzysta z komunikacji werbalnej i niewerbalnej, doskonale radząc sobie z wychwytywaniem nastrojów innych osób. Bardzo lubi pracować w grupie i zazwyczaj jest w stanie nawiązywać i utrzymywać różne kontakty towarzyskie.

Inteligencja naturalistyczna - odzwierciedla osoby wyczulone na otaczające nas faunę i florę, lubiące przebywać w środowisku naturalnym. Takie jednostki dostrzegają poszczególne rośliny i zwierzęta, zwracając szczególną uwagę na zjawiska zachodzące w świecie przyrody.

Inteligencja kinestetyczna - często odzwierciedla osoby, które nie lubią, bądź wręcz nie mogą pozostawać w bezruchu. Charakteryzuje osobę mobilną, która zręcznie manipuluje różnymi przedmiotami, a swoim ciałem wyraża nie tylko działania, lecz również emocje.



Myślę, że po przeczytaniu wszystkich typów inteligencji, wiele osób odczuło ulgę, zdając sobie sprawę, że mogą poszczycić się którąś z nich. Obecnie okazuje się nawet, że chociażby typowe i konkretne umiejętności matematyczne, to za mało, istotniejszymi są nasze zdolności interpersonalne czy też lingwistyczne, które pozwalają na efektywne poruszanie się w społeczeństwie.

Źródło informacji: szkolenia.avenhansen.pl




czwartek, 3 stycznia 2013

Być normalnym w nienormalnym świecie...

...
Fot. Joanna Borowiec "Sny niedokończone"
"Wskazała mi fotel i powiedziała:
- Usiądź, proszę.
Usiadłem.
Przysunęła do prawej bocznej poręczy fotela krzesło i położyła na nim zapałki i popielniczkę. Po czym ustawiła naprzeciw fotela, w odległości jakichś czterech metrów, drugie krzesło i usiadła też. Przez chwilę patrzyła w milczeniu. Było w tym patrzeniu coś, jak kiedy stoi się na nabrzeżu portowym i się patrzy na wolno sunący ku kei statek, ale jest on jeszcze trochę daleko i bez małej lornetki nie można rozróżnić twarzy stojących na mostku pasażerów. Coś takiego.
- Zapal sobie - powiedziała.
Sięgnąłem posłusznie do kieszeni bluzy, wyciągnąłem z paczki papierosa i zapaliłem. Dziewczyna siedziała prosto, opierając się plecami o tył krzesła; stopy i kolana miała mocno zwarte; na kolanach - w miejscu gdzie kraj sukienki - splecione palcami dłonie.

- Mam ci coś do powiedzenia. Zechciej mnie wysłuchać.
Zamilkła, spojrzała w okno i znowu na mnie. Ja paliłem i patrzyłem na to wszystko poprzez snujący się fantasmagorycznie dym palonego papierosa.
- Jesteś mężczyzną; ja, jak widzisz, jestem kobietą.
I uśmiechnęła się. Miękko, ale nie kocio. Kobieco ale nie zalotnie. Choć może zalotnie, ale jakoś nieprzewrotnie. I nieznacznie. Bardzo delikatnie. Mnie - co starałem się widzieć wszystko, każdy najmniejszy nawet szczegół mogący być mi pomocny w kontrataku na powszechną i co dzień, i co krok nachalną wulgarność świata - bardzo się ten uśmiech spodobał i spróbowałem odwzajemnić się dziewczynie uśmiechem podobnym.

- Jestem kobietą - podjęła dziewczyna - i... jak by ci to powiedzieć... no, jestem normalną kobietą.

Jeżeli to prawda, to dobrze - pomyślałem. To bardzo dobrze. Bo w ten sposób jest już nas przynajmniej dwoje normalnych w tym nienormalnym, chorym świecie.

- Wszystko, co powiem, to prawda - powiedziała, jakby nie wiem jakim zmysłem wyczuwając, że o tym właśnie przed sekunda myślałem. - Co ty o tym wszystkim pomyślisz, to twoja sprawa, ale musisz mi wierzyć. To dla mnie bardzo ważne. Musisz mi wierzyć.

Kiwnąłem głową.

- Jestem normalną kobietą - podjęła dziewczyna - ale od pewnego czasu, od dłuższego już czasu nie ma w moim życiu żadnego mężczyzny. Mogłabym mieć, wybacz mi ten zwrot, ale nie chciałam. Nie tylko dlatego nie chciałam, to też ci chcę powiedzieć, że brzydzę się tą grą, tym łaszeniem się, tym podchodzeniem, tym skradaniem się...

Tymi ociekającymi słówkami, tym ociekającym wzrokiem, tą ociekającą śliną - dodałem w myśli.

- ... Kiedy widzę - podjęła - jak to robią inni, czy to mężczyźni, czy to kobiety, kiedy jestem tego przypadkowym świadkiem albo niekiedy obiektem, to nie wiem... chciałabym się schować pod stół albo zniknąć nagle, wyparować, żeby tego nie oglądać. A czasami to... czasami to muszę wyjść do łazienki, bo robi mi się niedobrze. Nachodzą mnie wymioty.

Niesamowite - pomyślałem. Chyba po raz pierwszy słyszę kogoś, kto mówi o tych sprawach tak, jak ja bym o tym mówił. Niesamowite.

- Ty nie skradasz się... Pomyślałam najpierw, że może jesteś w kimś zakochany, ale potem pomyślałam, że nie, skądże, że gdyby tak było, gdybyś ty był zakochany, toby to było napisane na twojej twarzy, zapalone w twoich oczach, wyryte w twoich ruchach, w całym twoim zachowaniu, i ja musiałabym to zobaczyć i bym się nie ośmieliła mówić ci tego, co mówię, i powiedzieć tego, co powiem. Co może uda mi się powiedzieć.

Jak pięknie mówi ta dziewczyna  - pomyślałem. Gdybyś ty był zakochany - mówi, toby to było widać - mówi. Myślałem właśnie kiedyś o tym, kiedyś tam, wieki temu, kiedy byłem raz w życiu zakochany, że jak to się dzieje, że druga płeć tego nie widzi, nie czyta na mojej twarzy, w moich oczach, w całym moim zachowaniu, że jestem przecież zakochany i jeżeli idzie o to, to nie ma o czym mówić, wszystko jest jasne. Ale oto jednak jak gdyby tego nie widziała druga płeć i zaczynała się niekiedy ta cała gra, te sztuczki sławetne a do cna ograne, to przewracanie oczami, to błyskanie dekoltem, te kołyśnięcia biodrami i tak dalej. Zaraz... albo może dobrze widziała druga płeć, dobrze czytała z mojej twarzy i z moich słów to, co się dzieje w moim sercu, i to ją właśnie, drugą płeć, jeszcze więcej podniecało. Ekscytowało, jak to się mówi. Może też drażniło. Złościło. Znieważało. Być może. Być bardzo może. Być bardzo może na pewno. Bo to już nie tylko chodziło o zdobycie mężczyzny, o zdobycie partnera, o zdobycie samca na jedną godzinę lub na jedną dzienną godzinę czy na kilka tych lub tamtych godzin. To chodziło o coś więcej w takich razach: o pognębienie nieznanego konkurencyjnego egzemplarza własnego rodzaju, tej drugiej kobiety, w której dany mężczyzna śmie się kochać i śmie tę miłość jawnie obnosić. Obnosić w obliczu innej kobiety, w obliczu tej, co przed nim stoi i co się niechybnie uważa za pierwszą kobietę, za pierwszą kobietę i w jakiś sposób za jedyną.

- Mogę mówić dalej? - spytała dziewczyna.

Uniosłem opuszczoną głowę i spojrzałem na nią trochę zdziwiony z miną pytającą "czy coś się stało?"

- Nie. Nic się nie stało - powiedziała. - Tylko widziałam, że się mocno zamyśliłeś, i nie chciałam ci przeszkadzać.

Ta dziewczyna jest coraz więcej niezwykła - pomyślałem. Kto ją obdarzył taką delikatnością? Musi jej być bardzo nielekko. W życiu, w świecie tym.

- Więc, wybacz mi znowu ten zwrot, mogłabym mieć mężczyzn. Kobieta, jeżeli nie jest szczególnie upośledzona przez los, a już jeżeli jest jako tako ładna, może mieć bez większego trudu każdego mężczyznę...

Prawie każdego - sprostowałem w myśli.

- ... prawie każdego - sprostowała głośno dziewczyna. - Ja, dzięki Bogu, nie jestem upośledzona przez los... mam jakąś tam swoją urodę... która... nie wiem, czy ci się podoba...

Zaciągnąłem się głęboko kończącym się papierosem i w ten obłok dymu, który wypuściłem szeroko otwartymi ustami, zanurzyłem wolno i twierdząco głowę, odchylając ją najpierw do tyłu, a potem pochylając w dół i lekko do przodu. I po chwili uniosłem. Dziewczyna uśmiechnęła się jakoś tak wzruszająco i teraz ona z kolei pochyliła wolno głowę w dół i sporą chwilę tak trzymała pochyloną. (Włosy miała rude o jakimś takim odcieniu, co się może tylko przyśnić.) Pomyślałem, że moja niema, ale twierdząca odpowiedź na jej mimochodem zadane mi pytanie była jej potrzebna albo wręcz nieodzowna, żeby mogła mówić dalej. Ale nie rozumiałem, dlaczego mnie właśnie to wszystko opowiada. Ale pomyślałem jeszcze, że gdybym jej nie odpowiedział, gdyby zabrakło tej mojej niemej odpowiedzi, to inny byłby dalszy ciąg jej opowieści. Inne padłyby z jej ust dalsze słowa. Nie te, które - nie wiem jakie - za chwilę się potoczą.

- Tak, mogłabym - podjęła.

I znów na chwilkę przerwała, i znów po chwilce podjęła:

- Ale nie chcę. Bo jeszcze więcej niż tej gry, wiesz, to brzydzę się mnogości. Wielości. Brzydzę się. Fizycznie i nie tylko fizycznie. Ja nie jestem wieloma kobietami. Jestem jedną kobietą i chcę być jedną. I nie chcę wielu mężczyzn. Chcę jednego. Chciałabym. Rozmawiam nieraz z koleżankami, tak ogólnie, ale trochę też o tym, i one mówią: "Trzeba mieć zdrowy stosunek do tych spraw". Zdrowy stosunek według nich to spać z każdym mężczyzną, który się podoba, który jest przystojny albo miły, ujmujący, albo który kobiecie czymś imponuje, szybką jazdą na motorze, szampańskim wydawaniem pieniędzy albo grą na gitarze, albo czymś w tym rodzaju. Jeżeli to jest zdrowy stosunek, to mój jest chory. Ale ja nie myślę, że mój jest chory. Nie mogę, a nawet gdybym mogła, nie chcę spać z wieloma mężczyznami, z drugim, trzecim, piątym. Z jednym chciałabym. I nawet tańczyć nie chcę z wieloma. Nie chcę się ocierać o wiele męskich ciał. Nie wiem, co o tym pomyślisz, ale powiem ci, że ja nie widzę dużej różnicy pomiędzy zatańczeniem z mężczyzną a położeniem się z nim do łóżka. Na pewno można na to spojrzeć inaczej, nie tak drastycznie, jak powiedziałaby to moja koleżanka, ale ja to tak widzę i mówię ci to, bo chcę ci powiedzieć, żebyś wiedział o mnie. Choć ja o tobie to, tak naprawdę, nie wiem nic. Widzę cię po raz drugi w życiu i wszystko, co myślę o tobie, to sobie wyobraziłam.

Ciekawe, kiedy spotkaliśmy się pierwszy raz - pomyślałem. I gdzie to było. Nie mogłem sobie przypomnieć.

- Pierwszy raz zobaczyłam cię przelotnie. Ty na pewno nawet nie wiesz gdzie i kiedy. To dziwna historia, bardzo ładnie dziwna, o której ci kiedyś może opowiem.
Przerwała, spojrzała w okno i znowu na mnie.
- Tak, wszystko, co myślę o tobie, to sobie wyobraziłam. No, trochę mi dopomogli w wyobrażeniu sobie ciebie różni tacy ludzie. Dopomogli w tym sensie, że mówili o tobie niezbyt przychylnie lub wręcz źle. Lub wręcz wrogo. I to mnie właśnie ucieszyło. Gdyby mówili o tobie dobrze, to by mnie właśnie zmartwiło. Naprawdę. Bo ja ich trochę znam, w każdym razie znam na tyle, że wiem, że ci ludzie nie mogą mówić o tobie tylko źle. Tak też mówili i to mi się zgadzało. O mnie też opowiadają różnie nie budujące rzeczy tylko dlatego, że myślę o pewnych sprawach inaczej niż oni. Ale co tam. To wszystko głupstwa, o czym wiesz lepiej ode mnie.

Przerwała i znowu spojrzała w okno. Ja wyciągnąłem z paczki papierosa, zapaliłem i myślałem: skąd ta dziewczyna wie takie różne rzeczy: małe i duże? I kim ona jest? I kiedy i gdzie, przelotnie, jak mówi, pierwszy raz się spotkaliśmy? We śnie jakimś?
- Lubię patrzeć, jak palisz - powiedziała. - Dym cię leciutko osnuwa, ale pomimo to jesteś dla mnie wtedy bardziej realny lub raczej: mniej nierealny.

Zupełnie nie wiedziałem, jak po tych jej słowach się zachować, i spróbowałem jakoś tam się uśmiechnąć.

- Wiesz, temu jednemu mężczyźnie chciałabym dać, tak zwyczajnie, tak najzwyczajniej w świecie - jakiś podarek imieninowy czy urodzinowy - całe moje życie. Bez reszty. Chciałabym być z nim i podróżować z nim, i czekać na niego wtedy, kiedy nie mógłby mnie ze sobą zabierać. Chciałabym dla niego utrzymywać dom w czystości i robić zapasy na zimę, kompoty, konfitury, marynować grzyby, kwasić ogórki, butelkować szczaw, pomidory, kisić kapustę i inne wspaniałości. Chciałabym mu zrobić na drutach albo na szydełku długi długi szalik i ciepły sweter, i ciepłe rękawiczki, i ciepłą czapkę, i bardzo ciepłe skarpety, i w ogóle. Bo to tak jest, że dla siebie, owszem, można coś tam zrobić, ale dla drugiego człowieka to już można coś niesamowicie pięknego zrobić, wszystko. Wszystko. I, czy ja wiem... może jutro zgaśnie słońce, przecież może; albo nam je przesłoni, na zawsze, jakiś straszny potworny grzyb... Przecież może.

Jakże niesamowicie mówi ta dziewczyna - myślałem. Jakim sposobem ona uchowała się i uchowała takie myślenie niemodne w świecie tym, wśród ludzi tych, którzy - sami nie potrafiąc tak mocno i prosto kochać - wszystko robią, żeby taką miłość poniżyć pognębić zhańbić zdeptać zniszczyć zamordować (bo inność drażni jednakowość). I specjalne obyczaje w tym niszczycielskim morderczym celu stworzyli, specjalną filozofię, specjalną sztukę, specjalnych specjalistów-artystów, cały specjalny świat. I, no tak, no tak, przecież może jutro zgasnąć Słońce albo może nam je przesłonić jakiś straszny potworny grzyb. Na zawsze, jutro, pojutrze, na zawsze, przecież może się to stać.

- I wiesz - podjęła ona - może to dla ciebie oczywiste, ale też ci chcę o tym powiedzieć, powiedzieć wprost, że jestem za wiernością, za wiernością absolutną...

Wolny ptak jest najwierniejszych stworzeniem tego świata - powiedziałem do siebie w myśli. Ale nie bardzo wiedziałem, po co mi się to zdanie w myśli powiedziało, ani nie wiedziałem, co to zdanie - w całej swej rozciągłości, w całej swojej skrzydlatości - oznacza.

- ... i temu jedynemu mężczyźnie byłabym oczywiście absolutnie wierna. W ten sposób, w ten chyba jedyny sposób byłabym też sobie wierna. Byłabym taka, jaką chcę być i jaka naprawdę jestem. Ja to wiem. Ja to czuję. Ten mężczyzna by mi pomógł w tym, by mi pomógł taką a nie inną być, a ja bym się starała tak samo we wszystkim mu pomóc. Bo, myślę, że na pewno bym mu w niczym nie przeszkadzała. Ogromnie ciężko jest o takich sprawach mówić i ogromnie niezręcznie. I raczej nie powinno się zapewniać o czymś, bo to wtedy właśnie wygląda podejrzanie.

Przerwała, zaczerpnęła głęboko powietrza i znowu spojrzała w okno, jak gdyby dając mi w ten sposób możność ochłonięcia po każdej fali swych wynurzeń, a sama jak gdyby czerpiąc stamtąd, z okna lub zza okna, jakieś potrzebne jej siły. Patrzyła w okno, a ja patrzyłem na nią,  na jej profil i myślałem: sercem nie mógłbym, bo serce miałem kiedyś jedno i mi się potrzaskało straszliwie i doszczętnie, i nie udało się pokleić skorupek tego dzbanka, ani łzami - tym klejem białym, ani krwią - tym klejem czerwonym, i tak nie mam serca, nie mam, więc sercem nie mógłbym, ale mógłbym taką istotę pokochać SIŁĄ WOLI. SIŁĄ WOLI pokochać istotę taką mógłbym. Pierwszą dziewiczą i wielką i wolną miłością wolnej mojej woli. Skąd ona się wzięła, ta dziewczyna, tu, przede mną, prawie na wyciągnięcie ręki, ona, co jest taka, jak gdyby ją stworzyła jakaś niewysłowiona rozdzierająca tęsknota, już nie serca tęsknota, ale czegoś innego, nie wiem czego... Ducha tęsknota. Moja tęsknota. Dziewczyna odwróciła oczy od okna i spojrzała na mnie. Ale dalej milczała. Patrzyła. Było w tym patrzeniu znowu to, co było na początku, kiedy zaczęła do mnie mówić, coś z tego jak kiedy się stoi na nabrzeżu  portowym i się patrzy na wolno sunący ku kei statek, ale jest on jeszcze trochę daleko i stęsknionymi nagimi oczami, bez pomocy małej lornetki, nie można rozróżnić rysów twarzy stojących na mostku pasażerów. Milczałem jak ona. Zdałem sobie nagle sprawę, że przez-ten-cały-czas nie powiedziałem ani jednego słowa.

- Zadam ci teraz jedno pytanie - odezwała się w pewnej chwili. - I więcej już nic nie powiem.

A ja wtedy poczułem, jak po karku przeszedł mnie dreszcz, przebiegł mnie prąd i zaraz potem - tak, jak nieraz chlusta ulewa po błyskawicy - poczułem, jak kropla potu, jedna kropla potu potoczyła mi się od karku w dół po plecach. Bo wiedziałem, jakie to będzie pytanie. Bo naraz zrozumiałem wszystko i zdziwiłem się, ogromnie się zdziwiłem, że nie zrozumiałem tego od razu, prawie od samego początku. Absolutnie nie pojmowałem, jak się to mogło stać. Ona pochyliła głowę, nisko, prawie dotykając czołem kolan, chwilkę tak ją trzymała, po czym wyprostowała się, spojrzała na mnie, znowu zaczerpnęła głęboko powietrza, rozplotła dłonie, zwiesiła ręce po obu stronach krzesła, potrząsnęła głowa i znowu odwróciła ją w stronę okna, jak gdyby prosząc stamtąd o jeszcze trochę sił.
Chciałem jej pomóc, chciałem powiedzieć wypowiedzieć wykrztusić wyjąkać to zdanie, to jedno zdanie, ale nie mogłem wydobyć głosu, uwiązł mi w gardle, tak niewypowiedzianie byłem wzruszony tym wszystkim, tym, co mnie tutaj teraz spotykało, czego dane mi zostało wreszcie się doczekać po sześciu latach, po sześciu nieskończenie długich latach czekania na cud, w którego zdarzenie się, wydarzenie się nigdy nie przestawałem do końca wierzyć, choć dni płynęły, dwa tysiące dni, i noce płynęły, dwa tysiące nocy, i rzeki płynęły, dużo dużo rzek, meandrami-meandrami, i ja szedłem wzdłuż tych rzek, to w górę, to w dół, jak duch, jak duch.

Więc chciałem teraz wyjąkać do niej to zdanie, to pytanie" "Czy mógłbym być tym mężczyzną?", ale nie mogłem dostać się do własnego  głosu, nie mogłem dostać się do tego zdania i je wydobyć, wydostać z podziemi na powierzchnię tego nowego stworzonego przez nią świata, i tak to niemy zaniemówiony zaczarowany - tylko patrzyłem na nią, a ona odwróciła w końcu głowę od okna i ja wstrzymałem oddech, a ona powiedziała wolno cicho wyraźnie:

- Czy chciałbyś być tym mężczyzną?

Nie odwróciła już tym razem oczu od okna, tylko patrzyła na mnie dalej, jak gdyby spojrzeniem swoim pomagając słowom swoim, żeby może nie zawróciły z drogi, popychając je, żeby szły prosto do tego zakamarka ze mnie, do tego kosmicznego we mnie schronu, gdzie chowałem ten promyk, tę promykową moją wiarę, że wydarzy się cud, że na pewno wydarzy się i one, te jej słowa, dotarły tam, i to było tak, jak gdyby zaczął zaczął sypać na mnie różowy jakiś śnieg, i czułem, jak od gardła w dół, do brzucha, zalewa mnie jakieś ciepło, i czułem, jak kruszą się we mnie jakieś wielkie twarde granitowe skały, całe wielkie góry i rozpadają się łagodnie, rozsypują się miękko tkliwie bezgłośnie...

Uniosłem się z fotela i zacząłem wolno iść ku niej wpatrzony w jej oczy, a ona w moje (w miarę jak się zbliżałem, ona unosiła wolno głowę, i to było tak, jak gdyby jej spojrzenie odgarniało na boki powietrze przede mną, żeby mi było łatwiej iść, lżej); doszedłem i stanąłem przed nią, o krok od niej, i wolniutko zgiąłem kolana, i ukląkłem przy jej stopach (jej głowa, w miarę jak się schylałem, też pochylała się w dół; niewymownie patrzyliśmy sobie w oczy nasze), i wolniutko uniosłem ramiona, żeby objąć jej nogi, i zobaczyłem, nie odrywając oczu od jej oczu, zobaczyłem kącikami oczu, jak ona też podnosi zawieszone po obu stronach krzesła ręce, żeby objąć moją głowę i gdzieś wtedy, gdzieś wtedy, a może jeszcze ułamek sekundy potem, a może jeszcze ułamek sekundy po tym ułamku sekundy, ale przed tym następnym ułamkiem sekundy, kiedy już mieliśmy się dotknąć... rozległ się głośny trzask.

Się otworzyło oczy i prawie jednocześnie się poderwało się na posłaniu, z pozycji leżącej na siedzącej, i - prawie też jednocześnie - się sięgnęło po czuwający u wezgłowia nóż.
- Nie powie mi pan chyba, że śpi pan zawsze sam?! - pół-zapytał, pół-oznajmił kiedyś ktoś.
- Nie. Zawsze to śpię z nożem na podorędziu - się odpowiedziało w pełni oznajmująco. 
Przez otwarte okno, gwiżdżąc dziko przeciągle żałobliwie, wpadał do izby wiatr. Na dworze, w ciemnościach nocy, hulała przedwiośniana wichura. Jak zawsze po przebudzeniu, się zaczęło się zastanawiać nad topografią: gdzie się jest? co to za kwatera? jaka wieś? jakie miasto? jaki kraj? jaki kontynent? (raz, kiedyś tam, po dziwnym śnie, się pomyślało: jaka planeta?). Mocniejszy podmuch wiatru uderzył ramami okna o ściany i ten głośny trzask przypomniał tamten trzask, i ten tamten trzask przypomniał wszystko.

Się zwlokło z posłania, podeszło do okna, chwyciło mocno rękami za obie ramy, żeby się nie huśtały pod naporem wichru i z wysokości tego piętra się spojrzało w noc. Usta się miało zaciśnięte. I zęby. Aż do bólu. W pewnej chwili:
- Chcę - się powiedziało cicho w noc i same usta wiatru.
I po chwili się powtórzyło nieco głośniej:
- Chcę.

Jeszcze chwilę się stało i potem się zamknęło okno. Się wiedziało, że już na nowo nie zaśnie, i się zbliżyło się do kontaktu, żeby zapalić światło. Ale nie. Się przysiadło na brzegu łóżka, sięgnęło po papierosy, co obok na taborecie, ale też nie. Się wyraźnie czuło w ustach cierpki smak tych dwóch papierosów dopiero co wypalonych, podczas gdy się słuchało tego wszystkiego, tego wszystkiego, co ona mówiła. Się pomyślało... i się pokiwało głową. I jeszcze raz się pokiwało. I jeszcze raz. I jeszcze. Bo się niesamowicie pomyślało. Się pomyślało że... gdyby się nam wtedy we śnie udało siebie dotknąć, to nie przebudziłby mnie ten głośny trzask okna otworzonego nagle w środku nocy gwałtownym podmuchem wichury. Ani ten trzask, ani żaden inny dźwięk tego świata. Albo... się przebudziłoby się, ale... razem z nią, razem z nią, razem z nią. Z rękami obejmującymi jej kolana i z jej dłońmi na mojej biednej głowie."

Edward Stachura - "Pokocham ją siłą woli"