piątek, 1 marca 2013

Erich Fromm... O sztuce miłości...

...
Czy miłość jest sztuką? Jeżeli tak, to wymaga wiedzy i wysiłku. A może miłość jest przyjemnym uczuciem, którego zaznanie jest sprawą przypadku, czymś, co się zdarza, jeśli człowiek ma szczęście? 

Dla większości ludzi problem miłości tkwi przede wszystkim w tym, żeby być kochanym, a nie w tym, by kochać, by umieć kochać. Dlatego też główną sprawą dla nich jest, jak zdobyć czyjąś miłość, co zrobić, żeby wzbudzić uczucie. W pogoni za tym celem próbują różnych metod.

Jedną z nich, której chwytają się zwłaszcza mężczyźni, jest zdobywanie powodzenia, mocnej pozycji życiowej i pieniędzy w takiej skali, na jaką pozwala społeczna sytuacja danego człowieka. Inna metoda, szczególnie ulubiona przez kobiety, to dbałość o wygląd oraz pielęgnację ciała, stroje itd. Inne sposoby zdobywania sobie otoczenia, stosowane zarówno przez mężczyzn, jak i kobiety, to miły sposób bycia, umiejętność prowadzenia ciekawej rozmowy, gotowość do okazywania ludziom pomocy, skromność i łagodność. Takich samych zabiegów, jakie mają prowadzić do zdobycia czyjejś miłości, używa się zresztą, aby osiągnąć powodzenie w życiu, aby zdobyć sobie przyjaciół i wpływowych ludzi. W mniemaniu większości ludzi naszego kręgu kulturalnego umieć zdobywać miłość to znaczy po prostu być sympatycznym i pociągającym fizycznie.

Drugą przesłanką, z której wynika pogląd, że o miłości niczego nie można się nauczyć, jest przekonanie, że problem miłości to problem obiektu, a nie problem zdolności. Ludzie myślą, że kochać to rzecz prosta, natomiast trudne jest znalezienie właściwego obiektu mi­łości, zdobycie czyjegoś uczucia.

Trzecim błędem prowadzącym do przekonania, że nie można się niczego nauczyć w sprawach miłości, jest pomieszanie początkowego uczucia zakochania się ze stałym stanem ko­chania lub też, jak można by to lepiej wyrazić, "pozostawania w miłości". Jeśli dwoje ludzi, zupełnie sobie obcych, pozwala nagle, aby dzielący ich mur runął, zaczynają nagle czuć się sobie bliscy, to właśnie ten moment doznania jedności jest jednym z najbardziej rado­snych, najbardziej podniecających przeżyć w życiu. Jest on tym wspanial­szy i cudowniejszy dla ludzi, którzy byli dotąd odizolowani, odcięci, pozbawieni miłości. Temu cudowi nagłego zbliżenia dość często pomaga połączony z nim albo też przezeń zrodzony pociąg fizyczny i jego zaspo­kojenie. Jednakże tego rodzaju miłość z samej swej natury jest nietrwała. Dwoje ludzi dobrze się poznaje, ich zażyłość w coraz większym stopniu zatraca swój cudowny charakter, aż w końcu antagonizmy i rozczarowa­nia, wzajemne znudzenie się sobą zabiją to, co zostało jeszcze z począ­tkowego podekscytowania. Jednak z początku ludzie nie zdają sobie z tego sprawy: intensywność szaleńczej miłości, "wariowanie" na swoim punkcie biorą za dowód potęgi miłości, podczas gdy może to jedynie dowodzić, jak bardzo byli osamotnieni poprzednio.

Pierwszym krokiem, jaki należy zrobić, to uświadomić sobie, że mi­łość jest sztuką, tak samo jak sztuką jest życie; jeżeli chcemy nauczyć się kochać, musimy postępować w sposób identyczny jak wówczas, gdy chcemy nauczyć się jakiejkolwiek innej sztuki, powiedzmy muzyki, ma­larstwa, stolarstwa, sztuki medycznej czy inżynieryjnej.
  
Miłość nie jest zasadniczo stosunkiem do jakiejś określonej osoby; jest ona postawą, pewną właściwością charak­teru, która określa stosunek człowieka do świata w ogóle, a nie do jednego " obiektu" miłości. Jeżeli dany człowiek kocha tylko jedną oso­bę, a jest obojętny wobec reszty swoich bliźnich, jego miłość nie jest miłością, lecz symbolicznym przywiązaniem albo egotyzmem. A jednak większość ludzi uważa, że miłość to sprawa obiektu, a nie zdolności. Ludzie ci często sądzą, że świadczy to o sile ich miłości, jeżeli nie kochają nikogo poza "ukochaną" osobą. Jest to taki sam błąd jak ten, o którym wspominaliśmy wyżej. Ponieważ nie dostrzega się, że miłość jest działa­niem, siłą ducha, dochodzi się do przekonania, że wystarczy jedynie znaleźć właściwy obiekt - a potem wszystko potoczy się już samo. Pogląd taki da się porównać do stanowiska człowieka, który chce malować, ale nie uczy się sztuki malarstwa, tylko twierdzi, że musi poczekać na odpo­wiedni obiekt, a potem kiedy go już znajdzie, będzie malował znakomi­cie. Jeżeli naprawdę kocham jakąś osobę, kocham wszystkich, kocham świat, kocham życie. Jeżeli mogę powiedzieć do kogoś: "Kocham cię", muszę także umieć temu komuś powiedzieć: "Kocham w tobie wszyst­kich, przez ciebie kocham świat, kocham też w tobie samego siebie".

Powiedzenie, że miłość jest nastawieniem wobec wszystkich, a nie wobec jednego człowieka, nie zakłada bynajmniej twierdzenia, że między różnymi typami miłości nie zachodzą żadne różnice. Istnieją one i są zależne od przedmiotu darzonego miłością (miłość braterska, matczyna, do samego siebie, erotyczna, do Boga).

Jeżeli miłość jest zdolnością dojrzałego, produktywnego charakteru, wynika z tego, że zdolność do miłości jednostki, która żyje w określonej kulturze, zależy od wpływu, jaki kultura ta wywiera na charakter prze­ciętnego człowieka. Jeżeli mówimy o miłości we współczesnej zachodniej kulturze, nasuwa się pytanie, czy społeczna struktura zachodniej cywi­lizacji i wypływający z niej duch sprzyjał rozwojowi miłości. Jeśli się postawiło takie pytanie, trzeba odpowiedzieć na nie przecząco. Żaden bezstronny obserwator naszego życia na Zachodzie nie może wątpić, że miłość braterska, macierzyńska czy erotyczna-jest zjawiskiem stosun­kowo rzadkim i że jej miejsce zajmują formy pseudomiłości, które w istocie są jedynie formami jej rozbicia.

Nowoczesny człowiek wyobcowuje się od siebie, od swoich bliźnich, od natury. Został przekształcony w towar, traktuje swoje siły żywotne jako inwestycję, która musi mu przynieść maksyma­lny zysk możliwy do osiągnięcia przy istniejących warunkach rynkowych. Stosunki, jakie łączą ludzi, są w zasadzie stosunkami wyobcowanych automatów, przy czym każdy opiera swoje bezpieczeństwo na trzymaniu się blisko stada i na niewyróżnianiu się od innych w myśli, uczuciach czy działaniu. Chociaż każdy usiłuje trzymać się możliwie jak najbliżej innych, pozostaje jednak zupełnie samotny, przepełniony głębokim uczuciem niepewności, niepokoju i winy, co występuje zawsze, gdy czło­wiekowi nie udaje się przezwyciężyć osamotnienia. Nasza cywilizacja oferuje wiele paliatywów, które pomagają ludziom nie uświadamiać sobie własnej samotności: na pierwsze miejsce wysuwa się ścisła rutyna zbiurokratyzowanej, zmechanizowanej pracy, która pomaga nie dopusz­czać do głosu nawet najbardziej podstawowych ludzkich pragnień, tę­sknoty za wyjściem poza samego siebie i za zespoleniem. Jeśli nie wysta­rcza tu sama rutyna pracy, człowiek pokonuje swoją nie uświadomioną rozpacz przy pomocy rutyny rozrywek, biernego konsumowania dźwię­ków i obrazów, jakie stawia mu do dyspozycji przemysł rozrywkowy; następnie przez zadowolenie, jakiego mu dostarcza nabywanie wciąż nowych rzeczy i szybkie wymienianie ich na inne.

Szczęście człowieka polega dzisiaj na "zabawieniu się". Zabawić się to zaspokoić użyciem i "spożyciem" przeróżnych dóbr. Pochłania się wszystko: widowiska, jedzenie, napoje, papierosy, ludzi, odczyty, książki, filmy. Świat jest jednym wielkim przedmiotem naszego  łaknienia,   wielkim  jabłkiem,   pełną  butelką, wielką piersią; my jesteśmy tymi, którzy ssą, wiecznie na coś czekają, mają na coś nadzieję — i wiecznie są z czegoś niezadowoleni. Nasza natura została nastawiona na wymienianie i otrzymywanie, na handel i konsumowanie; wszystko, i to w równej mierze dobra duchowe jak i materialne, staje się przedmiotem wymiany i konsumpcji.

Jeśli chodzi o sprawę miłości, sytuacja siłą rzeczy odpowiada temu społecznemu charakterowi dzisiejszego człowieka. Automaty nie mogą kochać; mogą tylko wymieniać między sobą swoje "osobowe pakiety" w przekonaniu, że transakcja będzie uczciwa. 

Należy tu jeszcze wspomnieć o pewnym często popełnianym błędzie, a mianowicie o złudzeniu, że miłość musi koniecznie oznaczać brak konfliktów. Tak samo jak ludzie przyzwyczaili się uważać, że za wszelką cenę należy unikać bólu i smutku, tak samo wierzą, że miłość oznacza brak wszelkich konfliktów. I znajdują słuszne powody, aby tak sądzić, w fakcie, że starcia wokół nich wydają się jedynie destruktywną wymianą poglądów, która nie przynosi nic dobrego żadnej z zainteresowanych stron. Ale przyczyna tkwi w tym, że "konflikty" większości ludzi w rzeczywistości nie są niczym innym jak próbą ominięcia prawdzi­wych konfliktów. Są one nieporozumieniami w drobnych, powierzcho­wnych sprawach, które z samej swej natury nie nadają się do wyjaśnienia czy rozwiązania. Prawdziwe konflikty między dwojgiem ludzi, te, które nie służą do tego, aby coś ukryć czy przerzucać na innych, które przeżywa się w najgłębszych warstwach wewnętrznej rzeczywistości i które jej dotyczą - nie są destrukcyjne. Prowadzą do wyjaśnienia, rodzą katharsis, z której ludzie wychodzą mądrzejsi i silniejsi. Prowadzi nas to do pono­wnego podkreślenia tego, o czym była mowa powyżej.

Miłość jest możliwa jedynie wtedy, jeżeli dwoje ludzi komunikuje się ze sobą z samej głębi swej istoty, to znaczy jeżeli każde z nich przeżywa siebie do samej głębi swej istoty. Jedynie w takim przeżyciu mieści się ludzka rzeczywistość, jedynie tu jest to, co naprawdę żywe, jedynie tu jest źródło miłości. Miłość przeżywana w ten sposób jest nieustannym wyzwaniem; nie jest stanem wypoczynku, lecz ruchu, wzro­stu, wspólnej pracy; nawet to, czy istnieje harmonia czy konflikt, radość czy smutek, jest czymś drugorzędnym wobec zasadniczego faktu, że dwoje ludzi przeżywa siebie w samej głębi swego istnienia i że mocniej czują się jednością będąc razem niż osobno. Istnieje tylko jeden dowód na obecność miłości: głębokość wzajemnego związku oraz żywotność i siła każdej z zainteresowanych osób; oto owoc, po którym poznaje się miłość.

Fragmenty z książki "O sztuce miłości" - Erich Fromm