Czasem marzę już tylko o tym, by skryć się w drugich, przyjaznych
ramionach... by choć na chwilę oderwać się od codzienności, od
tych niezliczonych pytań, na które nigdy nie poznam odpowiedzi, by nie
słyszeć hałasu ludzkiego świata, by odpocząć od lęku przed nieznanym, by
choć na moment poczuć sens istnienia...
Częściej niż
czasem pozostaje jednak milczenie we własnej osobie, by nie
zwariować, by nie popełnić błędu, by nie wybiec na ulicę i w bezsilności
nie zniknąć za dalekim, deszczowym horyzontem, by pozbierać to, co
rozsypane, by poukładać to, co nieznane, by zastanowić się, czy jeszcze
kiedykolwiek... i czy w ogóle... istnienie odnajdzie swój sens...