W bezsenności swej błądząc, pchana myślą, że jednak... zajrzałam
tu, by pozdrowić Cię pośród nocnej aury, ciszy która tak cudownie
zapada, gdy setki ludzi wokół mnie pogrążonych w swoim śnie, kiedy ich
usta przestały wydawać na świat niezrozumiałe słowa, poplątane, okryte
złem i roszczeniami... Ciszy, w której się człowiek próbuje odnaleźć na
nowo. Staram się czuwać, by nie usnąć na jawie, by nie utracić
świadomości dziejących się spraw, po wielokroć takich, w których główną
rolę grają małe złośliwe pajacyki, które - im mocniej się przejmuję, tym
wyżej skaczą, próbując wyprowadzić mnie z równowagi emocjonalnej, a bez
niej mogą się zacząć dziać rzeczy nieodwracalne. Dlatego tak istotnym
dla mnie jest, by nie dać się sprowokować, choć to trudne...
A na naszej werandzie szum
popierwszogodzinnego nocnego podmuchu wiatru, otuleni w ciepło ubrań,
przewiązani ciepłem rąk, pozwalamy by lampiony gwiazd rozświetlały nasze
zamyślenie. Niedaleko od nas wdzięczny stos pożółkłych od podróży
stronic książek, ratowanych z dnia na dzień od zapomnienia, niczym małe
lampiony pamięci zmarłych już autorów wieloletnich, zaszłych historii.
Sprawia nam on radość, bo przecież taki był nasz cel - ocalić od
zapomnienia, cmentarzysko umarłych dla wielu książek. Lecz oto księżyc
śle nam swój wierny blady uśmiech, w jego świetle widzę zarys Twoich
uśmiechniętych ust, cieszą mnie te dwa bladoróżowe brzegi niezgłębionego
morza, które niesie ze sobą fale tajemnic i kusi, by się w nim zatopić,
i odzyskać harmonię pomiędzy być a mieć.