Zamość - niewielkie miasto leżące w południowej części województwa lubelskiego - nazywany '"perłą renesansu" i "miastem arkad" - otoczony parkami, skwerami, szerokimi połaciami zieleni. Jedno z piękniejszych miejsc w naszym kraju. Zamieszkuje w nim człowiek z pasją, oddaniem swojej pracy, poświęcający czas, uwagę i swój talent osobom wkraczającym na nową drogę życia - zakochanym nowożeńcom. Towarzyszy im w przygotowaniach jak i w samej uroczystości zaślubin, by następnie wraz ze wszystkimi gośćmi uczestniczyć w wielogodzinnej radosnej zabawie. Jarosław Szafran - człowiek mający niezwykły przywilej bycia świadkiem najważniejszej chwili w życiu wielu par - fotograf, operator kamery, montażysta.
Jarku, od jak dawna prowadzisz swoją działalność i co
było jej zaczątkiem?
Moja przygoda z fotografią zaczęła się w dzieciństwie, gdy w
prezencie na swoją I Komunię dostałem pierwszy aparat Smienę M8 produkcji ZSRR.
Zdjęcia robiłem na czarno-białych kliszach, które potem się wywoływało i w
ciemni wrzucało na papier. Lubiłem atmosferę ciemni i ten - jedyny w swoim rodzaju - zapach chemikaliów. Kolejnym moim aparatem była także radziecka lustrzanka,
ZENITH 11. Tak się zaczęła moja przygoda życia z fotografią. W
późniejszych latach, gdy wkroczyła era fotografii cyfrowej, wykonywanie zdjęć i ich archiwizowanie bardzo się uprościło. Jednak jeszcze cały czas zdjęcia i filmy
robiłem wyłącznie dla siebie. Czasem zdarzyło się, że ktoś ze znajomych poprosił
o zdjęcia czy film z imprezy. I właśnie na jednej z takich imprez, ktoś widząc
moją pracę podsunął mi pomysł, że przecież mógłbym na tym zarabiać. Niewiele
myśląc zainwestowałem w lepszy sprzęt i już od ponad dziesięciu lat łączę przyjemność i
pasję z pracą.
Konkurencja rośnie, operatorów kamery przybywa, pomysłów
na zdjęcia i filmy nie brakuje. Czy trudno było/jest przebić się na rynku
weselnym? Jak to było u Ciebie?
Początki są zawsze trudne, pierwsze wesela, zdobywanie doświadczenia, bo jednak filmowanie i fotografowanie najważniejszego dnia w życiu pociąga za sobą ogromną odpowiedzialność. To już nie jest robienie zdjęć i filmów dla siebie, a wbrew pozorom, jest bardzo wiele czynników wpływających na ich jakość. Wiedza, technika, warunki oświetleniowe, szybkość reakcji na zmieniające się warunki otoczenia, refleks, umiejętność obserwacji i wiele innych. Ale chyba jednak moi pierwsi klienci byli zadowoleni z mojej pracy, zaczęły się polecenia i tak to się rozkręciło.
Czy bywały chwile, kiedy siadałeś przed komputerem, by
przejrzeć i zmontować nagrany materiał, że dopadało Cię zniechęcenie, poczucie,
że może nie robisz tego dostatecznie dobrze? Czy jednak dominowało przekonanie,
że jesteś na właściwej drodze i wiesz, czego oczekują od Ciebie inni, a Ty
jesteś w stanie sprostać wymaganiom?
Zwątpienie? Nigdy. Co prawda wiele razy nie do końca byłem
zadowolony ze swojej pracy, ale nie dopadało mnie zniechęcenie, lecz motywacja
aby kolejne zlecenia wykonywać lepiej. Zawód fotografa czy filmowca to ciągła
nauka, literatura fachowa, doskonalenie techniki, ćwiczenia na wypadach w
plener. Dużo zdjęć np. robię bo lubię - dla siebie i nie zawsze dla pieniędzy,
choć często te zdjęcia są dobrą reklamą moich usług. Lubię fotografować
przyrodę, koncerty, tak po prostu - dla siebie. Co do oczekiwań innych, zawsze
staram się rozmawiać z klientami przed realizacją zlecenia, aby jak najlepiej
rozpoznać potrzeby i oczekiwania, więc potem nie ma nieporozumień.
Czy spadek liczby zawieranych małżeństw w naszym kraju ma
również ujemny wpływ na ilość zamówień?
Oczywiście, że tak. Konkurencja jest duża. Rynek jest
nasycony fotografami i kamerzystami, ale rynek też weryfikuje - „chałturnicy” odpadają po sezonie czy dwóch.
Rezerwacja terminów w popularnych miesiącach odbywa się często minimum na rok
wcześniej. Choć
są też terminy, które można zarezerwować praktycznie w ostatniej chwili.
Czy możesz zdradzić, choćby w przybliżeniu – z iloma nowożeńcami
miałeś już przyjemność współpracować?
Na pewno ponad dwieście par przez te wszystkie lata. Dokładnie się tego już nie da policzyć. Z wieloma parami utrzymuję kontakt przez całe lata po uroczystości. A w wielu rodzinach jestem fotografem obsługującym wszystkie imprezy. Ok 80% moich zleceń jest wynikiem polecania mnie przez moich klientów swoim znajomym i rodzinie. I często spotykam się później na innych uroczystościach ze "swoimi parami".
Praca, którą wykonujesz jest radosną gałęzią życia;
jesteś świadkiem powstawania nowych związków – czy radość z tym związana
towarzyszy Ci stale, czy może okrywa ją już pył rutyny?
Rutyna jest wrogiem każdego zawodu. W moim przypadku do każdej pary
podchodzę indywidualnie, nieszablonowo. Każda para jest inna, każda uroczystość
jest inna. Często też służę poradą w trakcie uroczystości, czy przy ubieraniu,
czy w przypadku tradycyjnych obrzędów. I właśnie najradośniejszą częścią tej pracy jest uczestniczenie, bycie
świadkiem uroczystości… Jestem wtedy w swoim żywiole. Natomiast druga część pracy już w domu, obróbka
zdjęć, montaż filmu - to już dość żmudna i precyzyjna praca, ale też to lubię.
Jakie jest Twoje ulubione motto, pomagające przetrwać
codzienność?
Moje życiowe motto to myśl Phila Bosmansa: "Żyć to znaczy okazywać wdzięczność za słoneczny blask i miłość, za ciepło i czułość, których jest tak wiele w ludziach i rzeczach." Zaś moje ulubione motto zawodowe to myśl Roberta Bressona: "Fotografując staraj się pokazać to, czego bez ciebie nikt by nie zobaczył."
Chyba przede wszystkim zdrowia… Bo jak będzie zdrowie to z
całą resztą sobie poradzę. No i nie zrobiłem
jeszcze swojego "zdjęcia życia" - zatem wykonania takiego zdjęcia można mi
życzyć.