wtorek, 12 lutego 2013

"Tak, lękam się..." ~ Edward Stachura

...
... Zawsze uciekałem i w efekcie nigdzie nie uciekłem. Więc może raz nie uciekać, wytrwać z tą straszliwą czarną dziurą, z nią, przy niej, tuż obok, bardzo blisko, tuż-tuż. Bo przecież tylko tak mogę zobaczyć, czym ona jest. Co się wtedy może stać? Nie wiem. Skąd mogę wiedzieć, jeżeli tak naprawdę nigdy jeszcze oko w oko, sam na sam z nią nie byłem? Więc wszystko, co o tym powiem, będzie moim wymysłem, wymysłem mojej wyobraźni, zalęknionej wyobraźni. Bo przecież lękam się.Czy w tej chwili lękam się? Tak, lękam się. Nie ma właściwie na razie powodu do lęku, a ja już się lękam. Czego więc lękam się? Lękam się lęku. Czy to jest normalne: lękać się lęku?

Bo jeżeli to jest normalne, to również normalne jest lękać się lęku przed lękiem, a więc również lękać się lęku lęku przed lękiem. I tak bez końca. Nie, to na pewno nie jest normalne. Ale tak rzeczy przedstawiają mi się: wszystkiego boję się. Mam sobie wmawiać, mam oszukiwać się, mam udawać, że tak nie jest? Wszystkiego boję się. I ten najgorszy zawsze strach: przed śmiercią. Czy można nazywać życiem coś, co nieuchronnie kończy się śmiercią? Czy można nazywać życiem coś, co jest jednym nieustannym lękiem na wszelkie możliwe sposoby zagłuszanym, nic tylko zagłuszanym, ogłuszanym, odsuwanym na jakiś czas z przejścia, przesuwanym z kąta w kąt jak absurdalny mebel, ale ciągle we wnętrzu izby walającym się, nigdy raz na zawsze na śmietnik nie wywalonym?

I czy ja w ogóle widzę rzeczywisty świat, jeżeli lękam się, jeżeli lęk zawsze we mnie tkwi jak zatruta zadra, to płytko, to głębiej, tak, że powierzchnia - czymś tam w danej chwili znarkotyzowana, znieczulona - nie czuje go, ale on przecież we mnie jest. Ten lęk. Przecież wszystko, na co patrzę, i wszystko, co słyszę, i wszystko, co pomyślę - jest moim lękiem skrzywione, spaczone, zdeformowane. Ten świat w moich oczach i w moich uszach i w moich myślach to zupełnie jak gabinet krzywych luster w wesołych miasteczkach. Z tym tylko, z tym jednym nie do odsunięcia, nie do przesunięcia małym "tylko", że tam to jest komiczne, a tu tragiczne. Tam to jest zabawa, a tu zagłada.

Na pewno wszystko wyglądałoby inaczej, gdybym nie lękał się. Nawet nie mogę sobie wyobrazić, jak wyglądałoby życie bez lęku. Tego, jak to jest, kiedy stoi się sam na sam, bez żadnego oparcia, bez żadnej osłony, oko w oko ze straszliwą czarną dziurą, też nie mogę sobie wyobrazić. A może to ma jakiś związek jedno z drugim, jeżeli ani tego, ani tego nie mogę sobie wyobrazić? Może trzeba, może nieodzowne jest przeląc się, przestraszyć, przerazić się, żeby uwolnić się od lęku, wszelkiego lęku i może raz na zawsze? A może ja istotnie jestem lękiem, całym lękiem, jego ofiarą, jego skutkiem i przyczyną? Bo czy lęk istnieje niezależnie ode mnie, oddzielnie?

Kiedy nie ma tego kogoś, kto boi się, kto lęka się, czy lęk jako taki istnieje? Kiedy nie ma skutku, czy istnieje przyczyna? To jest przecież oczywiste, to skacze do oczu: lęk beze mnie nie istnieje, beze mnie lękającego się. Więc uwolnić się od lęku znaczyłoby uwolnić się od siebie. A może ja jestem też tą straszliwą straszną czarną dziurą? Bo kiedy nie ma tego kogoś, kto przed nią w popłochu ucieka, kto ją przede wszystkim nazywa straszliwą czarną dziurą, to ona nie ma pola do popisu, ona wręcz nie ma żadnej racji bytu. Więc uwolnić się od niej znowu znaczyłoby uwolnić się od siebie. Ale jak mogę od siebie uwolnić się, jeżeli zaiste nie wiem, kim jestem, skąd wziąłem się i po co, i dokąd zmierzam, jeżeli w ogóle dokądś zmierzam?

Musiałbym wpierw siebie poznać, żeby móc potem od siebie uwolnić się. Albo może jest tak, że to poznawanie siebie jest zarazem uwalnianiem się od siebie?

fragmenty "Fabula rasa" - Edward Stachura