Ludzie spoglądali na siebie z kotłującą się w głowie wielką niewiadomą. Ich twarze przypominały twarze Istot budzących się ze snu, snu, w którym tkwiło się dziesiątki lat. Nie nadążali z zadawaniem pytań, na które chcieli otrzymać choćby jedną najprostszą odpowiedź. Nie wiedzieli, w którym kierunku się udać. Niektórzy opróżniali kieszenie w poszukiwaniu drobnych, które zaraz chwytano w palce i zaciskano w zębach. By przekonać się o ich wartości? By zapewnić siebie, że są bezpieczni, bo nadal są w posiadaniu kilku monet, które właśnie stały się bezwartościowym metalem? Ktoś oznajmił o wielkim krachu finansowym, o załamaniu się gospodarki, o wielkiej społecznej przepaści... o końcu epoki względnego, choć kruchego spokoju...
Przebudzeni działali bez chwili zwłoki. Mijali stojących, ruszających niemo ustami ludzi i pędzili po swój dobytek, by jak najszybciej opuścić dom i wyruszyć w poszukiwaniu bezpieczniejszego, stabilniejszego państwa. Biegając jak wypuszczone z klatek dzikie zwierzęta, zapominali gasić światła we własnych porzuconych domach. Część ze śniących poczęła robić zapasy wody, inna część pobiegła do sklepów wydać pozostałe pieniądze, za które otrzymali zaledwie jedną dziesiątą tego, co dotychczas. Półki robiły się puste, panika wśród ludzi coraz większa. Jedni się budzili, zaczynając pojmować wagę sytuacji, drudzy szeptali, że chyba śnią, że to, co dane im było obserwować, musiało być udziałem czegoś przemijającego.
Mimo świecącego słońca było chłodno. Październikowy dzień radował już wyłącznie żyjące swoim naturalnym życiem wysoko kołujące ptaki, oderwane od niepojętego dla nich świata społeczeństwa ludzkiego. Wolne od zawiści, chciwości, chamstwa i zakłamania. Wolne od materialnych kajdanów i politycznych zagrywek.
Do uciekających nie dotarło jeszcze, że oto świat cały pogrążył się w ciemności umysłu, w skrzętnie uknutym planie samozagłady zniewolonego przez lata człowieka, który zaślepiony w swej walce o jutro, zapomniał kim jest i sprzedał swoją wolność... I oto chaos, i zagubienie... i próba ogarnięcia tragedii, która spadła niespodziewanie, choć dojrzewała od dawien dawna, i spuszczona została z łańcucha, by pobiec z jednego brzegu na drugi i siać lęk, i pomieszanie, i śmierć z ręki brata...
A potem się usłyszało dźwięk porannej melodii, i otworzyło się szeroko oczy, i odetchnęło z ulgą, i wstało z nadzieją, że może jednak to nierealne... I poszło się do pracy, wdychając jesienne powietrze... W pamięci mając, że inny wymiar rzeczywistości jest faktem, i stanie się to kiedyś, lub też nie... Pewności brak.
~ Jasmina