vegan.xanaland.com |
Jakże ciężko czerwony dywan czakry mej przekroczyć, skazany na wieczne zawinięcie szarą wstęgą upadłego świata... Słowem potoczyć przez wyspy rozsiane, do serc ludzkich dotrzeć... Ślepotę drogi pokonać, zwoje rozsupłać, do zaciśniętych pięści podać...
Lecz nade wszystko, - by dostrzeżone było, szansą obdarzone, pokochane... Abym opatrzyć mogła słowami - "dziękuję, boś wiarą mnie swą obdarzył, za dłoń przytrzymał i wskazał nadziei drogę" - by inni czytając łzę uronili i z tęsknym spojrzeniem głowę swą odwrócili i zrozumieli, jak wielką zmianę świat przeżył... - lecz tylko niewielu dane jest, by pojąć, co czakra ma czerwona cennego mego źródła, z wnętrza samego chce przekazać...
Biała plama papieru na pachnącym skrawku drzewa, co życie swe oddało by piszącemu podporą być, by towarzyszem mu w chwilach bolesnej rozłąki z marzeniem... Ciepłem obdarzam poszczególne jego zwoje, głaszcząc opuszkami palców rozmyślam o cierpliwości, którą otula moje myśli, pozwala składać w... metaforę przebrane jak na wielką zabawę w zgadywanie sensu życia...
Spoglądam w głąb siebie... miasto zalane wielką wodą przerażenia, płaczące dziecko w kącie smutku i tęsknoty za bliskością, niemą, ale jakże cudowną... Jakże jednak daleką, jakże nieuchwytną, jakże złudną... W oparach unoszącej się nad filiżanką herbaty, wzrokiem swym przemierzam drogę do swojego Ja, które czeka by przemówić...
Lecz nie sposób, lecz to zbyt trudne, lecz tak się nie da; alfabet rozsypany wokół mej postaci, w proch roztarty przez niewidzialne ślady stóp dławiącej gardło ciszy... Bo tak wiele, bo tak bardzo, bo... dlaczego zatem... kto postawił bramę okoloną raniącym drutem obojętności...
I ten lęk w środku nocy, że ktoś, że coś, że właściwie to po co na co komu... ale i tak krąży jak ptak nad gniazdem obcego, by rozproszyć, by zasiać niepokój, by zagruzować ścieżkę wolności...
I tęsknym spojrzeniem ku kolorom tęczy, by przejść na drugi jej koniec, bo błękicie, po czerwieni, po żółci ku zieleni i ku bieli, by odpocząć, by odetchnąć, by zrozumieć, by być... sobą...
Biała plama papieru na pachnącym skrawku drzewa, co życie swe oddało by piszącemu podporą być, by towarzyszem mu w chwilach bolesnej rozłąki z marzeniem... Ciepłem obdarzam poszczególne jego zwoje, głaszcząc opuszkami palców rozmyślam o cierpliwości, którą otula moje myśli, pozwala składać w... metaforę przebrane jak na wielką zabawę w zgadywanie sensu życia...
Spoglądam w głąb siebie... miasto zalane wielką wodą przerażenia, płaczące dziecko w kącie smutku i tęsknoty za bliskością, niemą, ale jakże cudowną... Jakże jednak daleką, jakże nieuchwytną, jakże złudną... W oparach unoszącej się nad filiżanką herbaty, wzrokiem swym przemierzam drogę do swojego Ja, które czeka by przemówić...
Lecz nie sposób, lecz to zbyt trudne, lecz tak się nie da; alfabet rozsypany wokół mej postaci, w proch roztarty przez niewidzialne ślady stóp dławiącej gardło ciszy... Bo tak wiele, bo tak bardzo, bo... dlaczego zatem... kto postawił bramę okoloną raniącym drutem obojętności...
I ten lęk w środku nocy, że ktoś, że coś, że właściwie to po co na co komu... ale i tak krąży jak ptak nad gniazdem obcego, by rozproszyć, by zasiać niepokój, by zagruzować ścieżkę wolności...
I tęsknym spojrzeniem ku kolorom tęczy, by przejść na drugi jej koniec, bo błękicie, po czerwieni, po żółci ku zieleni i ku bieli, by odpocząć, by odetchnąć, by zrozumieć, by być... sobą...
~ Jasmina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz