W życiu każdego człowieka, przynajmniej raz
przewija się przez głowę myśl, że byłoby dobrze mieć możliwość
cofnięcia się w czasie… Nikt nie jest doskonały, każdy popełnia błędy, w
związku z tym chciałoby się powrócić do momentu, w którym padły nieodpowiednie
słowa, w którym kogoś skrzywdzono, a może też nie wykorzystano danej nam
szansy… Wielu z nas szuka też odpowiedzi, które kryje przeszłość.
Dziś podzielę się z Wami małym fragmentem mojej - dotąd jeszcze nieopublikowanej - książki "Hipotensja zdarzeń", znana niektórym również pod tytułem "On The Edge Of Life". Wierzę, że pewnego dnia ujrzy ona światło dzienne w całej pełni... ~ Jasmina
(...) Nie wyobrażałem sobie, jak
można było tęsknić za kimś takim, jak ja. Byłem nudny, wciąż tylko klepałem o
przyszłości i niebezpieczeństwach. Byłem skrajnie przejęty losem ludzkości i
życiem kolejnych pokoleń. Poza tym nie należałem do przystojniaków, nie
tropiłem zmian zachodzących w modzie. Niewiele mówiłem, czasem w ogóle. W
szkole omijano mnie wielkim łukiem, z góry zakładając, że nie ma o czym ze mną
rozmawiać. Po kątach mówiono o mnie kujon, geniusz. Owszem, okupowałem nieraz
bibliotekę, kochałem książki, ale to była forma ucieczki od otaczającej mnie
obojętności wobec świata zewnętrznego. Biblioteka była moim drugim domem, choć
tak samo pustym jak mój własny. Zazdroszczono mi posiadania własnego kąta, ale
nikt nie dostrzegał, że ten kąt jest dla mnie utrapieniem, pomieszczeniem do
wylewania łez, do siedzenia w ciemnościach i przyglądania się rozgwieżdżonemu
niebu, które potrafiło uspokajać roztrzepotane serce tęskniące za bliskim przyjacielem,
jakim był mój ojciec.
Do teraz w pokoju, w którym pracował i wypoczywał, leżą
jego rzeczy. Marynarka przewieszona przez skórzany fotel, fajka oparta o
kryształową popielnicę, książka otwarta na stronie, którą jako ostatnią w życiu
przeglądał. Nie potrafiłem tego zmienić. Dzięki temu czułem się tak, jakbym
oczekiwał jego powrotu. Przy drzwiach stały jego domowe buty, parasol na
wypadek deszczowej aury, kluczyki do ulubionego auta, o które dbał jak o
najcenniejszy skarb polerując karoserię i czyszcząc skórzane obicia na
siedzeniach. Nigdy nie potrafiłem pogodzić się z tym, co się stało. Nie
potrafiłem i przypuszczałem, że to się nigdy nie zmieni. Musiałbym być zdrowo
stuknięty myśląc, że śmierć jest czymś naturalnym, szczególnie tak brutalna
śmierć. Nigdy nie pogodzę się z przemijaniem życia. I choć dawno już utraciłem
jego sens i wiarę, że to, co się dzieje pod słońcem ma jakieś większe
znaczenie, gdzieś tam, w środku swojego serca czuję, że to nie tak miało
wszystko wyglądać, że człowiek miał żyć inaczej, dłużej.
Śmierć wciąż rozdziela
rodziny, sprawia, że serca osamotnionych ludzi pękają i już nic nie jest takie
jak wcześniej. Już nie ma tego uśmiechu, który pojawiał się na widok maleństwa
bawiącego się w piaskownicy, na widok ukochanej osoby niosącej naręcze pięknych
kwiatów dla wybranki swego życia. Już nic nie może być takie samo, kiedy wracam
do domu, a w kuchni nie zastaję matki piekącej moje ulubione ciasto z owocami,
już nigdy nie poczuję woni jej eleganckich perfum „Nu”, którymi otulała się
wychodząc z ojcem na kolację do wykwintnej restauracji, nie usłyszę ich
zabawnego śmiechu, kiedy czuli się naprawdę spełnieni tym, co robili. Tylko w
łazience stały ich przybory, kosmetyki, wisiały miękkie szlafroki. Służyło to
mojemu mylnemu poczuciu, że nie jestem sam w tym wielkim domu, którego tak mi
niektórzy zazdrościli. Mówili, że mam fajnie, bo nie muszę pracować, bo nie
muszę martwić się o swoją przyszłość, a ja... ja chętnie zaharowywałbym się do
żywej krwi, bylebym tylko po powrocie do domu mógł zastać tych, których
kochałem ponad wszelkie dobra, jakimi mnie obdarowywano. Miałem wszystko, to
fakt. Teraz też mam wiele, choć tak naprawdę nie mam nic.
***
Owszem, nieraz próbowałem oczyścić umysł z przeszłości. Tej
złej, czasem też z tej dobrej. Wiedziałem że muszę, ale nie potrafiłem. Nikt
inny mi też nie poradził, jak to zrobić. To nie to samo co zmycie z okien plam
po deszczu i pyłkach z kwitnących wiosną drzew, tu nie chodziło o nałożenie
wyżerającego rdzę preparatu do metali i wypolerowanie powierzchni miękką
ściereczką – w grę wchodziły naprawdę grube tematy. Tematy często na tyle
płodne w swym podstępnym działaniu, że mające szansę przetrwać długie lata aż
po sam kres będącego w psychicznych opałach nieszczęśnika. Czasem stojąc przed
białą połacią ściany wpatrywałem się w jej nierówności, maleńkie szczelinki
wyżłobione przez szybko uciekający czas i niewielkie, prawie niezauważalne na
pierwszy rzut oka przebarwienia. Nie wiem o czym wtedy myślałem. Może to był
jedyny sposób na wyłączenie się z obiegu, szansa na posprzątanie choć jednej
półki w zagraconym przez doświadczenia mózgu.
~ Jasmina
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz